wtorek, 20 grudnia 2011

Poszukiwania świątecznej atmosfery

No wiec przyznaje, ok, bez bicia:), na Florydzie jest fajnie, ale...nie kiedy zblizaja sie swieta Bozego Narodzenia. Niestety jakos nie potrafie sie odnalezc swiatecznie w tej pogodzie. A jest cudnie, aktualnie prawie 4-ta popoludniu termometr wskazuje 26 st Celscjusza, piekne slonce, delikatny wietrzyk, po prostu super, ale jakos niezbyt bozonarodzeniowo...Jeszcze w zeszlym roku bylo lepiej, bo chlodzik wczesniej przybyl, wszyscy zjechali do nas na swieta, wiec byly przygotowania - sprzatanie, gotowanie, taki przedswiateczny chaos i pospiech. W tym roku jedziemy do tesciow wiec nic takiego wielkiego nie gotuje, zakupow wielkich nie robie, bo prezenty zamowilismy przez internet w wiekszosci,  juz pod adres rodzicow,  zeby ich nie wozic w ta i z powrotem. Wiec jak wczoraj pojechalam szukac jakiegos ciuszka na swieta to z przerazeniem patrzylam na te tlumy w sklepach pedzace z siatami i obledem w oczach. W stanach swieta sa baaardzo skomercjalizowane niestety. Slabo pielegnuje sie wszelkie obrzedy i zwyczaje. Zdziwione ostanio uslyszalam jak jedna ze szkolnych matek z duma oswiadczyla, ze ona nie zamierza sie przemeczac wielkim gotowaniem i na Boze Narodzenie zrobi lasagne...Moje gratulacje naprawde.
Tak wiec w tych pieknych okolocznosciach natury i  przy totalnym obledzie zakupowym jaki tu panuje jakos srednio czuje ze swieta sie zblizaja. Ale staram sie sama wytworzyc ten nastroj - pieklismy pierniczki z dziecmi juz dwa razy, dzisiaj bedziemy robic wielkie lukrowanie, w ramach prezentu urodzinowego zabralam Maycie na balet "Dziadek do orzechow", choinka juz stoi od kilku tygodni, zdesperowana puscilam podczas jazdy samochodem nowa plyte Bubble - ta swiateczna, Olus zasnal:) Posprzatalam, zeby bylo jakos uroczysciej...Moze jak zajedziemy do tesciow to mi sie cos wlaczy bo tam troche zimniej jest.
Kiedy wymysla jakas maszyne teleportacyjna zebym mogla w pare minut przeniesc sie do Poznania i zasiasc do polskiej wigilii u moich rodzicow???

niedziela, 11 grudnia 2011

Zamieszanie przedświąteczne

Zamiast spokojnie rozkoszowac sie zblizajacymi sie swietami my nerwowo przygotowujemy sie do duzych zmian w naszym domostwie. Wiesiowi z dnia na dzien praktycznie zakomunikowano, ze jego pracowanie z lazienki konczy sie niestety i bedzie musial znowu zaczac podrozowac do swojego miejsca pracy. Kroi mu sie robota w Augusta Maine albo w Chicago...To oznacza dla Wiesia wczesne wstawanie, samoloty, wyjazdy, pokoje hotelowe, a dla nas zycie bez taty od poniedzialku do czwartku:( Kijowo:( I to tuz przed swietami. Juz jutro Wes leci do Maine na szkolenie. Ja zostaje sama z dzieciarami, i przygotowaniami do urodzin Mayci, ktore organizujemy w przyszla sobote juz. Musze tez pomoc w Mayci szkole w tym tygodniu, jej klasa bedzie reprezentowac Polske:) w projekcie szkolnym.  Do tego zapisalam sie na silownie i chodze na zumbe i yoge, Olus srednio znosi czekanie na mame w klubie dzieciecym:( I jeszcze wszyscy troje walczymy z alergia.
Z nowinek - Maya zaczela treningi w druzynie pilki noznej:) Juz miala pierwszy mecz! Jej druzyna nazywa sie: Susly:) Maya przezyla dwa zalamania nerwowe w czasie tej pierszej gry, ale pozbierala sie i dokonczyla mecz:)

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Podziękczynnie

Indyk sie udał!!!! Przygotowania do obiadu dziękczynnego trwały cały dzień. Byłam wykończona ale jakże zadowolona kiedy wszystko wszystkim smakowało i indyk okazał się zjadliwy. Jak zawsze wszystko chciałam zrobić samodzielnie, bez żadnego chodzenia na skróty, gotowych półproduktów i ułatwień. Nie przepadamy za amerykańskimi papkami, daniami typu casserole czyli warzywnymi zapiekankami, więc tego rodzaju potraw - typowych dla tegoż właśnie dnia, nie uwzględniłam w ogóle w moim menu. Prócz indyka, którego nafaszerowałam ziołami, czosnkiem i cytryną i obsmarowałam ziołowym masłem i piekłam z obydwu stron, obracając go w połowie pieczenia, przygotowałam również sos na bazie rosołu z  indyczych wnętrzności i szyi z czerwonym winem i sama zrobiłam nadzienie, które zapiekałam osobno. Były tez "mashed potatoes" ale po poznańsku, dwa rodzaje żurawin - moje trochę pikantno - słodkie i mojej teściowej bardziej klasyczne. Zrobiłam słodkie ziemniaki z pomarańczowo - miętową gremolatą,  cytrynowa zielona fasolkę i sałatkę z konserwowanego selera, kukurydzy i ananasa. Na deser mielismy moj tort marchewkowy i sernik dyniowy mojej teściowej.
I stwierdzam, ze to swieto powinni nazwac dniem obzarstwa, bo wlasciwie na tym polega:)
Kolejnym wydarzeniem,  ktore mialo miejsce tuz po Swiecie Dziekczynienia bylo urodzinowe party niespodzianka, ktore zaplanowalysmy razem z siostra Wiesia by uczcic 40-lecie mojego mezusia.
Wymyśliłyśmy, ze skoro akurat przyjada do nas na to czwartkowe dziekowanie i objadanie wykorzystamy ten weekend po by absolutnie zaskoczyc Wiesia, bo jego urodziny wypadaja dopiero 9 grudnia. Plan byl wprost doskonaly - tak nam sie wydawalo...:) Rodzina przyjezdzala na Thanksgiving i ze wzgledu na prace Eli (siostry Wiesia) miala wracać juz w piatek. Tak wiec z zalem pozegnalismy gosci w piatkowe przedpoludnie...tyle ze oni zamiast na polnoc skierowali sie na poludnie do Naples gdzie, w mieszkaniu Eli, ktore zazwyczaj wynajmuje,  mialo odbyc sie party.
My mielismy jechac do naples w sobote niby na impreze do znajomych, i po drodze tylko zajechac do mieszkania Eli zeby niby zrobic pare zdjec wnetrza, by mozna bylo wystawic je na sprzedaz. I wszystko szlo zgodnie z planem. Tort zamowilam przez telefon - lodowy, z ulubionych lodow Wiesia Haagen Dazs, Ela miala go odebrac i porozwieszac dekoracje, ktore kupilam. Wiesiu wydawal sie nic nie podejrzewac, zwlaszcza kiedy Ela zadzwoniła poznym piatkowym wieczorem oznajmiajac ze dojechali do domu:). W sobote ociagalam sie z pakowaniem zeby wyjechac jak najpozniej bo goscie byli zaproszeni na 5ta popoludniu. Brałam ze soba troche zarcia na party tlumaczac ze to party jest takie skladkowe i kazdy ma cos przyniesc. Wiec wyobrazcie sobie moja panike kiedy po pol godziny jazdy Wiesiu stwierdzil, ze nie zajedzie jednak do tego mieszkania siostry, bo kiedy tam dojedziemy nie bedzie juz swiatla na zdjecia wiec bez sensu...zrobi to w niedziele rano. Przez ponad godzine jechalam cala zestresowana zastanawiajac sie co wymyslic zeby jednak zechcial pojechac na miejsce planowanej niespodzianki i nie zaczal nic podejrzewac moim namawianiem go. W koncu siegnelam po telefon i zadzwoniłam do Eli zawiadamiajac ja ze jednak nie zajedziemy dzisiaj zeby zrobic te zdjecia po czym udalam ze slysze jakoby mowila mi, ze nazajutrz mieli przyjechac tam nowi wynajmujacy lokal goscie. I niby oburzona zakomunikowalam Wiesiowi ze niestety nie moze zalatwic tej sprawy nastepnego dnia. Kiedy po tych perturbacjach w koncu zajechalismy na miejsce dalam znac telefonem ze podjechalismy ...ale troche za pozno i nie zdazyli sie do konca uciszyc wiec kiedy Wiesiu wyciagnal klucz spod wycieraczki i zaczal przekrecac go w zamku nagle zamarl spanikowany bo uslyszal jakies glosy i z przerazeniem w oczach wyszeptal: tam ktos jest...myslac ze to nowi rentownicy. A ja robiac glupia zdziwiona mine na to: tak???? przy czym nacisnelam szybko klamke i pchnelam drzwi( zeby Wiesiu nie zdazyl mi zwiac:)) za ktorymi czekali rodzina i nasi znajomi krzyczac: SUPRISE!!!
Jakbyście mogli zobaczyć jego minę:))) Zaluje ze ktos nie zrobil mu zdjecia. Stal calkowicie zszokowany chyba przez pare minut. Aja wreszcie sie rozluznilam, bo to oklamywanie meza i knucie za jego plecami bardzo mnie stresowalo.
Tak wiec ten Dziekczynieniowy dlugi weekend byl baaardzo udany, zwlaszcza, ze jeszcze w piatek udalo nam sie zakupic i przystroic choinke. To najwieksza chojna jaka mielismy dotychczas i po raz pierwszy nasze dzieci braly czynny udzial w dekorowaniu naszego drzewka:)
A wiecie za co dziekowal moj syn...? Za candy czyli cukierki:)))


poniedziałek, 21 listopada 2011

Corka swojego ojca

Nie jestem chwalipieta, ale dzisiaj czuje potrzebe pochwalenia sie swoim najnowszym osiagnieciem, a raczej umiejetnoscia, ktora posiadlam. A mianowicie szykujemy sie na Thanksgiving i odwiedziny rodziny Wiesia. Wiec zaczelam sprzatanie chaty...znowu jak co tydzien,  ale tez doszlam do wniosku ze czas ponaprawiac pare rzeczy przed przyjazdem gosci. Dla mnie taka wizyta to zawsze pelna mobilizacja, ktora motywuje mnie to zrobienia czegos co meczylo mnie od jakiego czasu, ale jakos nie mialam okazji sie tym zajac. I zaczelo sie od tego ze pozbylam sie zabawek z livingroom, pietrzyly sie i wylewaly z koszy co doprowadzalo mnie do szalu, bo w czasie dnia wszedzie sie walaly. Znalazlam taka specjalna szafke do zabawek Olusia, ktora - po wlasnorecznym rozmontowaniu wielkich metalowych polek, wstawilam do jego szafy. A wczoraj zdecydowalam, ze czas polozyc nowy graut czyli po polskiemu fuge w naszym prysznicu bo w jednej czesci sie jakos wyplukala i wyglada to nie ladnie. W zeszlym roku caly prysznic pieknie zrobil nam moj tata, ktory, bez wiekszej przesady,  jest w stanie naprawic prawie wszystko. A poniewaz ja zadnej roboty sie nie boje zabralam sie za fugowanie - tylko czesciowe, ale i tak jestem strasznie dumna z efektow swojej pracy. Wyglada pieknie. Wiesiu jak zwykle patrzyl na mnie troche dziwnie kiedy rozrabialam ta maz. Jemu by nawet do glowy nie przyszlo zeby to naprawic, bo on nawet nie zauwazal problemu.
Wychowana przez "zlota raczke" nie boje sie sprobowac swoich sil w kazdym przedsiewzieciu i jestem z tego dumna. Zawsze potrafie dosc trzezwo ocenic czy jestem w stanie cos sama naprawic, wymalowac, skleic, zlozyc, itd i efekty zazwyczaj sa dosc zadowalajace - przynajmniej dla mnie:) Nie starszne mi remonty, czy kladzenie podlog, uszyje, przykrece, przemaluje. Jestem po prostu corka swojego ojca:)

Trzymajcie kciuki zeby indyk mi sie udal! To bedzie  moj pierwszy indyk, mam nadzieje, ze bedzie zjadliwy bo to glowne danie naszego obiadu swiatecznego:)

środa, 9 listopada 2011

Jesien mamy piekna

Tak jak lato jest najbardziej wyczekiwana pora roku w Polsce i nikt nie moze sie doczekac slonca, ciepla, wakacji, plazy itd, tak jesien jest dla nas Florydian jak wymodlone, wyczekane zmilowanie. Po prawie 5 m-cach upalow, wilgotnosci, burz, spieczonych ramion i nosow, przepoconych koszulek i nie tylko:) przychodzi ulga:) Oczywiscie nie robi sie zimno z dnia na dzien, wlasciwie w ogole nie robi sie zimno. Temperatura spada tylko o pare stopni, ale jaka wielka roznice odczuwamy. Poranki i wieczory nagle staja sie chlodniejsze. Z zakamarkow szafy wyjmuje sie jakies lekkie sweterki i dzinsy. W nocy mozna nawet otworzyc okno i podelektowac sie swiezym powietrzem. Znika ta wszechobecna prawie 100% wilgotnosc, pojawia sie wiaterek, taka lekka przyjemna bryza,  o ktora modlilismy sie kazdego letniego dnia. Jest pieknie. Wciaz zielono, wciaz cieplo, ale skonczyly sie meczarnie, slonce mniej razi, samochod mniej sie nagrzewa na parkingu. Mozna isc na spacer do parku i spedzic tam cale godziny. Taaak jesien na Florydzie jest naprawde fajna, bo nie ma tego polskiego zalu za konczacym sie latem, strachu przed zimnem. Wszyscy sie ciesza, ze lato odeszlo ustepujac miejsca przepieknej pogodzie, ktora sprzyja spedzaniu czasu na dworze. Tutaj jesien to nie umieranie i spadanie tylko swego rodzaju odrodzenie, odetchniecie, odpoczynek, u nas jesien jest chyba najbardziej doceniana:)

wtorek, 8 listopada 2011

Dwa zwyciestwa! Hip hip hurra!

Chcialam sie pochwalic, ze wielkimi nakladami pracy i wysilku - w wiekszosci mojego, ale oczywiscie moich dzieci i meza tez jak najbardziej, udalo nam sie osiagnac dwie wielkie rzeczy, a mianowicie - Maycie bez kciuka w buzi i Olusia bez pieluchy w spodniach:)))
Pracowalismy nad tym juz wiele miesiecy bez wiekszych rezultatow, ale nie poddawalam sie i nareszcie moge stwierdzic ze udalo sie!!!
W kwestii Mayci musialam siegnac do dostepnych preparatow - specjalnego gorzkiego lakieru do paznokci, ktory skutecznie obrzydzil jej ssanie palucha. Do tego na noc nakladam jej jeszcze specjalny plaster, ktorego nie moze sciagnac i jego tez smaruje lakierem. I nie bylo latwo, bo Maycia zachowywala sie przez pierwszy tydzien jak na odwykowce. Serio na poczatku z przerazeniem zastanawialam sie co dzieje sie z moja corka - powroty histerii...? nerwowosc? ataki szalu  i placzu z byle powodu???? Ale juz sie troche uspokaja i dochodzi do siebie. Nie mogla sobie poradzic z brakiem swojego uspokajacza. Zawsze po szkole odreagowywala zmeczenie ssajac po kryjomu paluszka i nagle jej tego pozbawiono. Miala tez klopoty z zasnieciem. Aktualnie zamiast ssac palucha wacha swoj kocyk a zasypiajac wklada reke pod policzek, zeby jej nie kusila chyba:)
A Olusiowi zastosowalismy terapie golego tylka:), ktora nam poradzila nasza lekarz pediatra. Wprawdzie radzila weekend z golym tylkiem - Olusiowi potrzeba bylo prawie dwa tygodnie bez gatkow, ale teraz juz  wola siusiu i kupke. I tez nie obylo sie bez lez i ogolnej nerwowosci - zwlaszcza kiedy naszla go ochota na kupke. Doslownie nie wiedzial co ze soba zrobic, blagal zebym nalozyla mu pieluche, chowal sie po katach itd, ale w koncu zalapal. Jeszcze zdarzaja mu sie wpadki oczywiscie, wiec nosze ze soba rzeczy na przebranie, bo czasami tyle sie dzieje ze moj syn nie ma czasu myslec o zdazeniu do toalety na czas, ale wlasciwie moge stwierdzic, ze jest wytrenowany :)
Oczywiscie nie spoczywam na laurach, zamierzam nauczyc moja corke cierpliwosci - bo niestety nie posiada ani grama tej wlasnie cechy :((( a Olusia bedziemy probowac odzwyczajac od chodzenia na palcach, co chyba bedzie musialo sie wiazac w seryjnym gipsowaniu jego nozek - i to mnie naprawde przeraza, ale nie chce zeby sie pozniej z niego wysmiewano i zeby byl doroslym mezczyzna, ktory chodzi jak baletnica. Trzymajcie za nas kciuki, szczegolnie za dzieciary.

środa, 2 listopada 2011

Chorobzdziele

Zaczelo sie! Maya zaczela znosic ze szkoly rozne paskudztwa. Najpierw zwykle przeziebienia, sama przechodzila je lekko, reszta rodziny gorzej. Maya zawsze zapada pierwsza w piatkowy wieczor, w sobote dogorywa, w niedziele juz dochodzi do siebie by w poniedzialek ochoczo pobiec do szkolki (po nastepne chorobsko:)) Dlatego moja corka ma jak dotad zero niebecnosci, cwaniara.
Niestety w zeszly piatek polozyl ja jakis wirus zoladkowy, biedaczka wymiotowala wieczorem, w nocy i nawet jeszcze w sobote. Ale w niedziele juz czula sie lepiej, i wtedy przyszla kolej na Olusia. Ten rzygal dalej niz widzial cale sobotnie popoludnie i wieczor, nie wiem nawet ile razy bo stracilam rachube. Czuwalismy przy nim z miska do poznych godzin nocnych. Dostal tez troche rozwolnienia. Juz myslalam w nocy ze bede musiala go zabrac na pogotowie, ale przestal o polnocy i bardzo duzo pil w czasie i po calej akcji. Takze w poniedzialek juz mial sie duuuzo lepiej i nawet zabralismy go na trick-o-treating. Dzieciaki mialy frajde, ale nie wytrzymaly dlugo, zmeczylo ich szybko bieganie po domach. Wiec wrocilismy do chaty i same rozdawaly cukierki przebierancom. I wszystko juz zdawalo sie wracac do normy....kiedy to wczoraj wczesnym popoludniem poczulam lekkie krecenie w zoladku i mdlosci:( Po godzinie nie moglam juz wstac z lozka, chyba ze na kibelek gdzie mocno sciskajac miske oddawalam zawartosc zoladka w tak mocnych torsjach, ze wychodzilam stamtad spocona jak szczur. Po trzeciej takiej sesji - szlo gora i dolem jednoczesnie, wycofalam sie na drzemke. Po obudzeniu pierwsze co zobaczylam to blada trupia twarz Wiesia pedzacego do lazienki:(
Taaa to byl ciezki wieczor. Dzieci srednio rozumialy ze rodzicow zmoglo chorobsko w tym samym momencie - jeszcze sie nam taki kataklizm nie przydarzyl. Juz sie zastanawialam po kogo by tu zadzwonic blagajac o pomoc przy dzieciach, bo obydwoje w pionie mielismy koszmarne mdlosci. Ale jakos sobie poradzilismy. Cale szczescie, ze nasze dzieci nie sa mniejsze. I dzieki Bogu, ze nie przytrafilo nam sie to w czasie chorowania Olusia, albo w halloween bo dzieci bylyby baaardzo rozczarowane.

niedziela, 30 października 2011

Rocznica

Zbliza sie rocznica smierci mojego dziadka. Juz rok minal a ja wciaz jeszcze nie bylam na jego grobie:( Nie jestem wprawdzie zwolenniczka czestego chodzenia na cmentarze i odwiedzania miejsca pochowku regularnie jak robi to cala moja rodzina w Polsce. Chwala im za to. Ale ja pewnie nie odwiedzalabym grobu mojego dziadka tak czesto nawet gdybym tam mieszkala. Bo jego tam przeciez nie ma. Takie jest przynajmniej moje przekonanie. Nie moze go tam byc, bo czuje jego obecnosc przy mnie. I po roku od jego smierci juz nie odczuwam tej tragedii jako kompletna strate dla naszej rodziny. Zyskalismy naszego wlasnego aniola stroza:) Chcialabym jednak stanac na miejscu gdzie go pochowano za dwa dni, zapalic mu swieczke...Zal mi ze nie moge tam byc:( Poprosilam mame zeby kupila znicz w moim imieniu i jakies kwiaty. Wybrala wrzosy - to kwiaty mojego znaku zodiaku, moje kwiaty.
Tak wiec Dziadku te wrzosy to ode mnie. Mysle o Tobie kazdego dnia.

środa, 26 października 2011

Andzia i jej nieborak

Czasami, jak mam czas, czyli wlasciwie naprawde rzadko, przegladam sobie onet albo blogger w poszukiwaniu fajnych blogow do czytania. I zazwyczaj odchodze od komputera troche zniesmaczona i znudzona, bo jakos nie trafiam na zadne ciekawe posty interesujacych ludzi tylko na przynudne, smetne opowiesci znudzonych zyciem ludzi lub nastolatek, ktorzy maja chyba za duzo czasu i traktuja swoje blogi jak osobiste pamietniki, gdzie wypisuja co dokladnie robia kazdego dnia - a nie robia nic ciekawego:) Ale raz na jakis czas udaje mi sie znalezc blog naprawde wyjatkowy, wart poswiecenia mu mojego cennego czasu. I wczoraj wlasnie natrafilam na stronke blogowa Andzi - Andzia i nieborak , ktora walczyla z rakiem zoladka od poczatku 2010 roku. I spedzilam caly wczorajszy wieczor czytajac jej posty od poczatku do konca jej trudnej drogi - bo Andzia zmarla doslownie pare dni temu:(((( I jestem pod wielkim wrazeniem jej odwagi, optymizmu, poczucia humoru, sily i zdeterminowania. Bo to nie jest blog uzalajacej sie nad soba osoby, o nie! to blog dziewczyny cieszacej sie kazda chwila, ktora zostala jej ofiarowana, ktora walczy, poddaje sie kazdej operacji lub terapii dajacej jej choc cien nadziei na przezycie i pokonanie jej nieboraka, nie narzeka, nie jeczy, tylko probuje za wszelka cene zyc pelnia zycia wierzac, ze jej dobre, pozytywne nastawienie zwalczy ciezka chorobe. Niestety nie ma happy endu:(  Ale jest moral - trzeba sie badac, nie lekcewazyc symptomow i znakow, ktore daje ci twoje cialo. Znalezc lekarza z powolaniem, ktoremu zalezy na dobrym zdrowiu swoich pacjentow - Andzi udalo sie takiego odnalezc troche za pozno niestety. Nie dawac sie zbywac, byc swoim wlasnycm adwokatem i po prostu zyc,  nie narzekac na zla pogode, deszcz za oknem i strzykanie w kosciach, zlego szefa i niegrzeczne dzieci, bo w pewnym momencie mozemy sie modlic o tak blahe problemy i zloscic sie na siebie, ze nie korzystalismy z urokow zycia i nie cieszylismy sie towarzystwem swoich bliskich kiedy jeszcze mielismy na to czas i sily.

poniedziałek, 17 października 2011

Zlote mysli z kalendarza

Jednym z  moich prezentow urodzinych w zeszlym roku byl polski kalendarz - taki z wyrywanymi kartkami. Na kazdej kartce jest jakas porada, zlota mysl, ktora ma ci pomoc w zyciu. Zazyczylam go sobie z Polski od mojej przyjaciolki i z tego co opowiadala po przyjezdzie, musiala uruchomic wszystkie mozliwe znajomosci by zdobyc to cudo. Byl dopiero schylek lata i kalendarzy na nowy rok nie wypuszczono jeszcze do sprzedazy detalicznej. Ale udalo jej sie i tego roku wraz z kazda wyrwana kartka odnajduje jakas fajna sentencje lub porade. Ja od wielu wielu lat kolekcjonuje cytaty i rozne mysli nieuczesane - jakos zbieranie znaczkow nigdy nie dawalo mi takiej satysfakcji jak przeczytanie i zapamietanie jakiejs fajnej sentencji:) Zachowalam wiec sobie niektore mysli z mojego kalendarza, sa bardzo przyziemne w wiekszosci, ale jakze prawdziwe i warte zastosowania w zyciu.
Oto one:

Badz tam gdzie ludzie cie potrzebuja.

Nie doswiadczaj zycia siedzac na tanich miejscowkach.

Nie mozesz posprzatac swiata, ale mozesz posprzatac swoj pokoj.

Wyprostuj sobie krzywe zeby.

Kiedy zostajesz u kogos w domu na noc, mow mniej, jedz mniej i spij mniej niz u siebie w domu.

Nie chelp sie swoimi sukcesami, ale tez nie przepraszaj za nie.

Nie wyhodujesz ogrodu przez samo przegladanie katalogu nasion.

Dbaj o swoja reputacje, to twoj najwiekszy skarb.

Czlowiek, ktory nigdy nie zmienia zdania to czlowiek, ktory zarzucil myslenie.

Nie rozmieniaj sie na drobne. Naucz sie grzecznie i szybko mowic: nie.

Kiedy okazja zapuka do twoich drzwi zapros ja na kolacje.

Los jest laskawy dla przygotowanych.

Miernosc jest niedopuszczalna, chyba, ze sprzedajesz pizze, bo nawet kiepska pizza jest calkiem dobra.

Badz gotow przegrac bitwe, zeby wygrac wojne.

Poddawaj w watpliwosc swoje wlasne poglady.

Wyrzuc niewygodne buty, za ciasna bielizne i przeterminowana salatke.

Przebaczaj, by i tobie wybaczono.

Czas spedzony na ustawianiu drabiny nie jest czasem zmarnowanym.

Nie pal za soba mostow. Zdziwisz sie ile razy bedziesz musial przekraczac ta sama rzeke.

Nie dlub w zebach przy ludziach.

Naucz sie udzielac pierwszej pomocy w przypadku ataku serca.

Nie odrzucaj dobrego pomyslu tylko dlatego, ze nie podoba ci sie pomyslodawca.

Nigdy nie lap spadajacego noza.

Przyozdabiaj swoje zycie przyjaciolmi.

Niech dni sloneczne wywoluja twoja radosc, a deszczowe - wdziecznosc.

Kiedy ktos mowi, ze moze zaplacic teraz albo pozniej, wybieraj teraz.

Powiedz kobiecie komplement i obsewuj, jaka stanie sie piekna.

Pamietaj, dni sugeruja, ale lata potwierdzaja.

Pamietaj, ze charakter dziecka jest jak dobra zupa. Jedno i drugie robi sie w domu.

Zycie jest jak mecz pilki noznej - nie strzelisz gola bez pomocy innych.

Poswiecaj swoj czas i energie na tworzenia, nie na krytykowanie.

Kiedy sie obudzisz, wstan. Kiedy wstaniesz, zrob cos.

I piekny ogrod, i udane malzenstwo wymagaja codziennej opieki.

Badz tym, ktory pamieta, zeby wziac aparat.






wtorek, 11 października 2011

Pędzący czas...

Ostatnio, a dokladnie od momentu rozpoczecia przez Maycie regularnej szkoly, czas mi przecieka przez palce. Pedzi jak stado dzikich koni:) Doslownie nie wiem gdzie mi sie podzial wrzesien...pamietam, ze sie zaczynal, bo myslalam, ze bede miala duzo na glowie w tym miesiacu. No i taka bylam zalatana, ze te 30 wrzesniowych i jeszcze pare pazdziernikowych dni smignelo mi tak szybko, ze nie zauwazylam. Wprawdzie mam powazna wade wzroku:), ale tak szybkiego przejscia z lata w jesien to jeszcze nie pamietam. Troszke sie dzialo - moje urodziny, Olusia urodziny, goscie w zwiazku z tym. Jak goscie pojechali szybkie przygotowanie na przyjazd mojego brata Marcina i jego zony Elizy - kolejne sprzatanie, gotowanie, potem zwiedzanie, proby pokazania im naszej czesci florydy, zakupy, znowu sprzatanie, duzo gotowania, wyjazdy na plaze, przejazdy rollercoasterami z Marcinem, bo Eliza odpadla po pierwszym:) potem znow zakupy, basen, Sea World, plaza itd. Oczywiscie caly czas mialam te same normalne codzienne obowiazki, szkola z Maycia i zadania domowe. Wiec wlasciwie nie ma co sie dziwic, ze mi wrzesien smignal kolo nosa:) Ale najwazniejsze ze wizyta brata sie udala, bardzo im sie podobalo, wszystko im smakowalo, zakupy zrobili ogromne - potem nie mogli sie spakowac:), zwiedzili naprawde duzo, opalili sie, spedzili troche czasu z nami, zobaczyli po raz pierwszy jak mieszkamy i jak wyglada nasze zycie. I fajnie bylo uslyszec co sadza o Stanach i amerykanach, zobaczyc nasza rzeczywistosc ich oczyma, przypomniec sobie moje wlasne wrazenia kiedy tu przyjechalam, odczucia, do ktorych juz sie przyzwyczailam, a ktore tez kiedys byly nowe dla mnie.
Teraz czekam na wizyte drugiego brata z jego rodzinka - i wtedy to dopiero bedzie zamieszanie, czworka dzieciakow w chacie!!! Oj bedzie sie dzialo!!!

poniedziałek, 26 września 2011

Trzyletni Oluś

Nasz Olus skonczyl 3 lata! Chociaz wyglada jakby juz mu uplynely 4 wiosny:) Swietowalismy oczywiscie. Olus jest na etapie Spidermana wiec wszystko mialo byc w tym wlasnie temacie. I byl tort ze spidermanem, serwetki, talerzyki, balony, dekoracje i duzo prezentow z Olusia ulubionym bohaterem:) Niestety nasz synek nie uznal za stosowne nauczyc sie, jak na kazdego trzylatka przystalo, uzywac nocniczka. Wrecz przeciwnie - jak sam stwierdzil pare dni temu - "on jest taki malutki!" i w zwiazku z tym absolutnie nie zamierza zachowywac sie jak duzy chlopiec. Na dodatek zaczal nawet klamac ze nie chodzi z kupa w gaciach:) Ale jak mu wczoraj zabralam ta jego smiercaca produkcje to stwierdzil, ze jego pupa jest happy:) Rece opadaja, ale pocieszam sie slowami mojej znajomej, ktora na moje lamenty i narzekania w tej wlasnie kwestii spytala po prostu: A znasz jakis doroslych ludzi, ktorzy nie umieja korzystac z toalety??? Zauwazylismy jednak ze wraz z urodzinami Alex zaczal bardziej artykulowac swoje osobiste przemyslenia - zastanawia sie na przyklad dlaczego mama musi sprzatac all the time??? i dlaczego tata zamiast sie z nim bawic calymi dniami znika zeby pracowac? Na pytanie jakiego pieska by chcial miec odpowiedzial: happy doggy:) Wyznal tez, ze bardzo chce zobaczyc jak cwicze wczesnie rano (bo zawsze wstaje dopiero po moich cwiczeniach). Zadaje wiecej pytan, mowi dluzszymi zdaniami i jest bardziej spostrzegawczy. Pierwszy zauwazyl, ze w logo szkoly Mayci wmalowany jest zarys jablka i na haslo: idziemy odebrac Maycie ze szkoly, poinformowal tate ze Maya chodzi do szkoly z jablkiem, troche nam zajelo zanim skumalismy o co mu chodzi:) Jest naprawde pociesznym i bardzo "energetycznym" chlopcem. Nadal koszmarnie sie brudzi i chodzi wysoko na palcach - co wzbudza powszechne zainteresowanie ludzi. Maltretuje swoja siostre, meczy tate i frustruje mame, ale wszyscy go uwielbiamy. Jak prawdziwy facet najpierw nauczyl sie obslugiwac wszystkie sprzety elektroniczne w naszym domu - potrafi sobie wlaczyc gre lub bajke na Iphonie, komputerze i bajke na telewizorze wlacznie z jego wlaczeniem - co nie jest proste z naszym uniwersalnym pilotem. Wejdzie sobie sam na strone na internecie gdzie moze znalezc jakies gry dla siebie, zadzwoni ze skype do babci w Polsce jak mu sie nudzi, az sie dziwie ze jeszcze nie prowadzi:) Zbiera kamienie na dworze i inne smieci, najbardziej lubi sie bawic swoimi miniaturowymi narzedziami, samolotami i samochodami - pluje sie przy tym strasznie. Pochlania tony sera:) Jest bardzo silny i koszmarnie ciezki. Przepada wprost za swoim tatusiem, pare dni temu wyznal mi, ze on juz bedzie chodzil z tata ...forever!!! Robi wszystko to, co jego starsza siostra lacznie z bawieniem sie Barbie, chodzeniem w koronie lub z torebka, ma slabosc do blyszczykow do ust i bardzo chcialby sobie pomalowac paznokcie - tego zyczenia jednak spelniac nie zamierzam. I tak juz zlapalam dziwne spojrzenie pewnej pani kiedy na zajeciach muzycznych zamiast chlopiecego bebenka wybral wciekle rozowe grzechotki w ksztalcie Myszki Mini. Ja osobiscie uwazam to za zupelnie normalne skoro na codzien ma wszedzie zabawki Mayci, i przyglada sie jej dziewczecym zabawom, a ona jest dla niego aktualnie wzorem do nasladowania. Chcialabym jednak by jeszcze w tym roku kalendarzowym dojrzal psychicznie do korzystanie z ubikacji albo chociaz nocnika, bo jest to juz dla mnie troche uciazliwe, poza tym wiekszych pieluch juz nie produkuja:) I tego zycze mojemu rozrabiace, i zeby byl zdrowy!!!

niedziela, 18 września 2011

Maly apel urodzinowy

Wlasnie obchodzilam urodziny pare dni temu - dosyc okragle bo 35te. Bardzo wielu znajomych sie odezwalo, dzwonili, pisali, wyslali kartki itd i bylo mi z tego powodu bardzo milo. Jednakze konczac ow urodzinowy dzien zdalam sobie sprawe, ze osoba, ktora powinna - moim zdaniem - jakos umilic mi ten czas nie popisala sie wielce niestety. I nie bede sie tutaj skarzyc, bo koniec koncow to byl bardzo fajny dzien, chociaz tak do konca nie spelnil moich oczekiwan. Pomyslalam sobie tylko, ze takie zaniedbanie urodzinowe dotyka wiele kobiet glownie matek i zon. Schemat jest taki, ze my matki i my zony zazwyczaj bardzo sie staramy by uczcic dzien urodzin swoich bliskich - robimy wszystko by nasz maz i dzieci poczuly sie tego dnia specjalnie. Jest tort, prezent, pyszny obiadek, toast, sto lat, zaproszeni sa goscie. Ale jak przychodzi kolej na nasze swieto to nie ma chetnych jakos zeby nam zrobic przyjemnosc i wyreczyc w obowiazkach domowych, zamowic torcik albo chociaz kupic ciasteczko, czekoladki, kwiaty...Tlumacza sie ze nie mieli czasu, pieniedzy, pracowali, zapomnieli itd Hmmm o ile mnie pamiec nie myli urodziny to stala i regularnie obchodzona uroczystosc, ktora nie wyskakuje pewnego dnia jak Filip z konopii ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanych wiec moim zdaniem pewnie rzeczy mozna sobie zaplanowac, ustawic, wczesniej kupic lub zrobic...Bo tak wlasnie dzialamy my - mamy i zony. Wiec apeluje do ojcow, mezow i dzieci o troche lepsze opanowanie kalendarza, zwlaszcza najbardziej istotnych dat. Znalezienie czasu i ochoty na to by uczcic chociaz skromnie urodziny swojej drugiej polowy lub mamy. My doceniamy nawet najmniejszy gest, nie oczekujemy zadnej fety, po prostu ucieszy nas i rozczuli jak ktos zrobi cos dla nas tego wlasnie dnia. Bardzo prosze o pozytywne rozpatrzenie mej prosby:)

poniedziałek, 5 września 2011

Biutiful

Jestesmy z Wiesiem kinomanami. To nasza wspolna pasja. Wprawdzie nie chodzimy juz do kina tak czesto jak kiedys, wlasciwie baaardzo rzadko, ale i tak staramy sie byc jak najbardziej na biezaco. Tyle, ze ostatnimi czasy nasz gust troszke zszedl na psy:( Zawsze lubilismy dobre kino, jednak od jakiegos czasu wolimy siegac czesciej po prosta rozrywke, glupie, niespomlikowane komedie, filmy latwe, mile i przyjemne. Po prostu zmeczeni po calym dniu jakos nie mamy ochoty wraz z bohaterami dramatow rozstrzasac ich problemow psychologicznych i egzystencjalnych. Jesli mamy do wyboru powazna pozycje lub komedie to zazwyczaj decydujemy sie na to by sie ewentualnie zasmiac a nie zaplakac. Tyle, ze nie zawsze jest ta komedia na skladzie...i wczoraj wlasnie nie bylo. Wiec obejrzelismy cos innego, cos dobrego na odmiane, do tego stopnia dobrego, ze nie moge przestac myslec o tym filmie. Wiesiu juz mi dzis zaproponowal inny, a ja na to, ze sorry, ale jeszcze nie przetrawilam do konca tego poprzedniego:) Jesli macie ochote spojrzec na swoje zycie zupelnie inaczej i zobaczyc kawalek naprawde swietnego kina to bardzo polecam - Biutiful. I od razu ostrzegam, ze to bardzo smutny film, zaczyna sie smetnie, potem robi sie jeszcze bardziej smutny by osiagnac doslownie dno ropaczy niemalze na koncu:( I mimo ze brzmi to strasznie, to zapewniam was, ze wart jest obejrzenia. Ja splakalam sie delikatnie mowiac bardzo. Nienawidze takich filmow wlasciwie, bo przezywam je tak mocno, ze az mi glupio i mecze sie koszmarnie. Ale ten poza zmeczeniem zostawil we mnie slad. Dzisiaj obudzilam sie jakas lepsza i cierpliwsza dla moich dzieci, z przeswiadczeniem, ze moje zycie jest wspaniale i bardzo, ale to bardzo kocham moja rodzine, zwlaszcza moje dzieciaczki:) A wszystko to za sprawa Javier'a Bardem'a, ktory urosl w moich oczach to rangi naprawde swietnego aktora - nikt nie sika krwia tak jak on:) Jesli lubicie dobre europejskie kino, bez odrobiny nawet amerykanskiej kiczowatosci, i nie macie nic przeciwko filmowi z napisami tylko - taka przynajmniej wersje my mielismy, to naprawde goraco polecam.

piątek, 2 września 2011

W Ameryce siedzi len

Pisalam juz jak bardzo lubie amerykanow za ich serdecznosc, uprzejmosc, radosc zycia, usmiech w kazdej sytuacji, za chec niesienia pomocy itd. I pod tymi wzgledami ten narod jest zupelnie nie do pobicia:) Jest jeszcze jedna cecha wspolna wszystkim niemalze mieszkancom tego kraju, ktora zauwazylam od razu po przyjezdzie - lenistwo i wygoda. Sa to jednoczesnie zalety i wady, bo z jednej strony popycha to tych ludzi do wymyslalania coraz to nowszych wynalazkow majacych wszystkim ulatwic zycie. I cenie bardzo amerykanow za to, ze w przeciwienstwie do Polakow nie daza oni do utrudniania sobie zycia wszelkimi mozliwymi sposobami, ooo nie! oni maja tylko jeden cel - jak uczynic swoja egzystencje najbardziej przyjemna i bezproblemowa. I w zwiazku z tym bardzo wiele spraw mozna zalatwic przez internet lub telefon czyli nie wychodzac nawet z domu, inne z kolei nie wysiadajac nawet z samochodu. Nie ma tak rozbudowanej biurokracji, bo nikomu nie chce sie przekladac papierow. Jednorazowe talerze, plastikowe kubki na przyjeciach, proste amerykanskie dania - nikomu nie chce sie zmywac i sterczec w kuchni godzinami krojac jarzynowa salatke. Ale dzieki tym ulatwieniom jest to niestety najbardziej otyly narod na ziemi chyba:( Poza tym przy chodzeniu na latwizne traci sie pewna wyjatkowosc niektorzych rzeczy, wydarzen, spotkan - danie podane na papierowym talerzu nie smakuje tak smacznie, pojscie do kosciola w szortach i klapkach jakos przestaje byc uroczyste, serwowanie hot dogow na party zakrawa w ogole na zart (jak dla mnie przynajmniej). Ale dlaczego o tym pisze...bo w zwiazku z odprowadzaniem Mayci do szkoly dalo mi sie to jeszcze bardziej we znaki. Jak juz wspominalam linia samochodow rano ciagnela sie w nieskonczonosc wiec bardzo wielu rodzicow lacznie ze mna zrezygnowalo z niej i postanowilo parkowac w ulokowanym w tylach szkoly parkingu Publixu (sklepu spozywczego) i odprowadzac swoje pociechy pieszo chodnikiem jakies moze ze 150m moze 200m - nie jestem dobra w okreslaniu odleglosci na oko:) W kazdym razie nie jest jakis dlugi spacer. Ale oczywiscie nawet te 2-3 minuty maszerowania z dzieci bylo dla wielu zbyt wielkim wysilkiem i zaczeli parkowac samochody na poboczach, trawnikach, wjezdzie na pobliskie osiedle - co rozzloscilo tamtejszych mieszkancow oczywiscie. Ja wiem ze wszystkim sie spieszy rano, ale juz nie przesadzajmy!! To samo bylo przy odbieraniu pieszym. Mozna zostawic samochod na parkingu publixu i przejsc przez laczke na tyly szkoly gdzie wydawane sa dzieci rodzicom. Juz drugiego dnia zaczely sie kombinowania jakby sobie podjechac jak najblizej, zakorkowujac uliczke prowadzaca na zaplecze wyzej wymienionego sklepu gdzie tiry dowoza towar, potem urzadzono sobie dziki parking na laczce, i zeby jeszcze tego bylo malo - rodzice podjezdzali pare minut wczesniej ale siedzieli w tych samochodach do ostatniej sekundy zeby nie wiem..?? nie opuscic klimatyzowanego pomieszczenia zbyt wczesnie...czy zeby nie stac czekajac na swoje dziecko o pare minut dluzej niz to potrzebne...??? Doslownie smiac mi sie chcialo kiedy widzialam te podjazdy i sztuczki:) Ja jestem za najbardziej mozliwym wyposrodkowaniem pomiedzy polskim utrudnianiem zycia a amerykanskim wygodnictwem! I na pewno nie bede nigdy uzywac jednorazowych nakryc chyba ze na dzieciecym przyjeciu, do kosciola nie bede chodzic tak jakbym sie wybierala na plaze i nie bede niszczyla trawnikow tylko po to by zrobic 5 krokow mniej.

środa, 31 sierpnia 2011

Maycina szkola

Maya zaczela szkole, to jest przedszkole w regularnej szkole czyli polska zerowke. Chodzi do potencjalnie lepszej szkoly niz ta, do ktorej ja wczesniej zapisalam. Jest to tzw. charter school, ktora wlasnie wybudowano w naszej okolicy. Sa to zazwyczaj szkoly gwarantujace dzieciom wszystkich klas spolecznych dobra edukacje. Sa dotowane przez panstwo czyli bezplatne i dostac sie do nich mozna tylko poprzez loterie czyli kazdy ma rowna szanse. Maya nie zostala wylosowana w czerwcu. Dopiero pod koniec lipca zawiadomiono mnie, ze zwolnilo sie miejsce i Maya moze z niego skorzystac. Zdecydowalismy sie zrezygnowac z dosyc dobrej publicznej szkoly, do ktorej byla zapisana na rzecz tej "nowalijki" majac nadzieje, ze rzeczywiscie nasza corka otrzyma tam lepsze wyksztalcenie anizeli w zwyklej publicznej placowce. Nie bez znaczenia byl fakt, ze procz dobrej podstawowki w naszej okolicy nie ma porzadnych szkol:( I juz za pare lat stanelibysmy przed trudnym wyborem middle school dla niej czyli odpowiednika polskiego gimnazjum, podczas gdy w tej charter school juz za rok maja byc dodane klasy gimnazjum - wiec nigdzie nie musialaby sie przenosic i rozwiazalo by to troche nasz problem. Przerazal mnie tylko fakt, ze jest to zupelnie nowa, niesprawdzona i wlasciwie wcale nie wiadomo czy jej wyniki beda takie rewelacyjne...I jak sie okazalo moj strach nie byl zupelnie wydumany, bo w ten miniony tydzien doswiadczylam na wlasnej skorze jak bardzo wazne jest by szkola tej wielkosci miala juz jakis wypracowany, sprawdzony system procedur, regulaminow i zasad. Jak na razie chodzilo tylko o prosta logistyke - jak dostarczyc ponad 800 uczniow punktualnie na 8 rano a potem sprawnie i szybko oddac ich w rece zaniepokojonych rodzicow...tego ta nowowybudowana placowka w ogole nie przetrenowala i w zeszly wtorek doszlo do totalnego zakorkowania okolicznych ulic, w zwiazku z tym dzieci dostarczano dluuugo po 8mej a odbierano przez ponad 2 godziny po zakonczeniu zajec. Doszlo do tego poniewaz owa szkola nie ma serwisu autobusow szkolnych tak jak inne publiczne szkoly, nie ma tez u nas mozliwosci pieszego dojscia (brak chodnikow) - procz tych, ktorzy mieszkaja naprawde blisko. Na szczescie od dnia rozpoczecia roku szkolnego wprowadzono wiele zmian usprawniajacy bardzo ten caly proces. Tak wiec juz aktualnie nie stoje niemalze godzine w korku by dowiezc Maye do szkoly ani nie stercze godzine lub wiecej w pelnym sloncu przed szkola w tlumie rozwscieczonych rodzicow by ja odebrac. Naprawde nie sadzilam ze pierwszy tydzien twojego dziecka w szkole moze byc tak wykanczajacy i doprowadzic czlowieka na skraj frustracji. Jedyne co mnie pocieszalo to widok zadowolonej z zajec Mayci, ktora wychodzila z lekcji z wielkim usmiechem na twarzy i cala droge opowiadala mi z podekscytowaniem co robila przez ostatnie 6.5 godziny. A bylo co opowiadac, bo przedszkolaki maja tam bardzo urozmaicony plan zajec od 8mej rano do 2:30. Codziennie zajecia z czytania, pisania, matematyki i wiedzy o spoleczenstwie, dodatkowo maja jedna zmieniajaca sie kazdego dnia klase - w poniedzialki muzyke, we wtorki wychowanie fizyczne, w srody hiszpanski, w czwartki komputery w w piatki zajecia plastyczne. Na te zajecia przechodza do specjalistycznych klas, odpowiednio wyposazonych we wszystkie pomoce naukowe i prowadza je inni nauczyciele. Dzieci jedza lunch w kafeterii, wychodza tez pobawic sie w parku ale ponoc tylko wtedy kiedy sa grzeczne. Zadnego lezakowania i koncza swoj dzien o pol godziny pozniej niz w innych szkolach. Do tego musza nosic mundurki z wyhaftowanym emblematem szkoly, podzieleni sa na klasy wedlug daty urodzenia - na przyklad klasa Mayci to dzieci urodzone w listopadzie i grudniu 2005 roku. Wszystkie podreczniki gwaratuje szkola, my musielismy dostarczyc materialy typu - kredki, olowki, papiery, zeszyty, foldery itd. Rodzice nie sa wpuszczani na teren szkoly, chyba ze maja umowione spotkanie z nauczycielka, albo zglosza sie na ochotnika do pomocy w szkole. Wymaga sie w tej szkole od rodzicow wiekszego zaangazowania w edukacje dzieci czyli przynajmniej 20 godzin wolontariatu w szkole na rok. Nowoscia jest dla mnie tez internetowy system informacyjny, z ktorego kazdy rodzic i nauczyciel moze i powinien korzystac. Kazde dziecko ma swoja wlasna strone ( tylko rodzic ma do niej dostep) gdzie nauczyciele informuja o jego postepach, pozwala ona sprawdzic jakie zadania domowe nasza pociecha ma do odrobienia, ile razy opuscila szkole, moge napisac do kazdego nauczyciela jesli mam jakies pytania, i pewnie od razu sie dowiem jesli beda jakies problemy z Maycia w szkole:) I ciesze sie ze wymiana informacji jest tak szybka i sprawna, ale brakuje mi troche zwyklego bezposredniego kontaktu z nauczycielka Mayci. Najbardziej ciesze sie, ze Maya lubi swoja nowa szkole, nauczycielke i kolegow w klasie, na razie nie uslyszalam z jej ust ani jednego slowa skargi, troche sie tylko dziwila, ze musi codziennie tak wczesnie wstawac. Zobaczymy jakie beda wymierne wyniki tej niby "lepszej edukacji", ktora ma ponoc sprawic, ze pod koniec tego roku szkolnego moje 5-letnie dziecko ma juz pieknie czytac.

środa, 10 sierpnia 2011

San Francisco

Szczerze wam powiem ze bylam bardziej niz gotowa na ten wyjazd. Zadnych wyrzutow sumienia, ze zostawiam dzieci. Wprost nie moglam sie doczekac chwili kiedy nikt nie bedzie mi wrzeszczal nad uchem i nie bede musiala nikomu zwracac uwagi co pare sekund. Ponoc juz nawet bylo po mnie widac, ze na gwalt potrzebuje odpoczynku:) I przydarzyly nam sie z Wiesiem super wakacje. Oderwanie sie od codziennej rutyny juz samo w sobie bylo naprawde fajne, dodajmy do tego fakt, ze polecielismy tam, gdzie zawsze bardzo chcialam pojechac,  do miasta, ktore zawsze bylo na szczycie mojej listy miejsc, ktore bardzo, ale to bardzo chcialabym zobaczyc i zwiedzic - San Francisco!
Jak zwykle mielismy ogromne plany zwiedzajace, ktore tak jak zwykle prawie w calosci zrealizowalismy i wracalismy strasznie wyczerpani fizycznie. Aleee jakie to jest piekne zmeczenie:) Poza tym my nie potrafimy inaczej, lezenie na plazy to nie dla nas. My spedzamy wakacje z mapa i przewodnikiem w reku. Do hotelu wracamy niemalze po czworakach, stekamy i zdychamy a nastepnego dnia pedzimy zobaczyc nowe miejsca. A w San Francisco i okolicy jest co ogladac. Tym razem nie odwiedzilismy zadnego muzeum, bo w takim miejscu grzechem by bylo zamykac sie gdzies w jakims pomieszczeniu. Te widoki!!!! Nie bede sie tutaj produkowala probujac je opisac, nie ma slow, sa wprawdzie zdjecia, ale jak stwierdzil moj maz (wedlug mnie super fotograf!) nawet najlepsze zdjecie jest tylko zdjeciem i nie oddaje w pelni tego co widzi ludzkie oko. Samo miasto jest tak malowniczo polozone na gorzystym polwyspie, ze wystarczy spacer stromymi uliczkami by sie zakochac w tym miejscu. Z kazdego wzgorza cudna panorama na zatoke i reszte miasta. Zauroczyly mnie pnace sie jedne za druga wraz z kazda ulica do gory barwne kamienice. Kazda inna, wystrojona w roznorodne detale, ozdoby, wiezyczki, wiele mialo na dachach piekne tarasy - podziwialam i zazdroscilam. Nawet sobie nie wyobrazam jak fajnie sie mieszka w domu z takim widokiem....Ale to byl tylko przedsmak. Po dwoch dniach zwiedzania SF wybralismy sie na wycieczke na poludnie w kierunku Monterey i Big Sur podziwiac kalifornijskie wybrzeze. Wyjechalismy o 9 rano, przejazdzka miala trwac 3 godziny plus krotki przystanek w Monterey by odwiedzic tamtejsze akwarium. Zgadnijcie o ktorej godzinie dojechalismy....o 7 wieczorem:)))) Jechalam przyklejona do szyby, wiec cale szczescie ze nie prowadzilam. Co chwila blagalam Wiesia o przystanek, po kazdym postoju obiecywalismy sobie ze teraz juz pojedziemy dalej....ale po chwili znowu pojawial sie na horyzoncie taki krajobraz, ze trzeba bylo stanac, i znowu, i znowu, i znowu:) Wiesiu trzaskal zdjecia, ja stalam oniemiala. Ostatniego dnia pojechalismy zobaczyc park czerwonych wielkich sekwoi (Muir Woods) i zafundowalismy sobie wycieczke do pobliskich winnic w Sonoma na przetestowanie lokalnie produkowanych win. Mozna by tak sobie jezdzic od winnicy do winnicy, calkiem przyjemne zajecie, ale trzeba miec mocniejsza glowe niz moja:)
Tak wiec wyprawe ta moglabym zaliczyc do naszych najbardziej udanych wycieczek gdyby nie...pogoda! Troche mnie zaskoczyla. Nie spodziewalam sie az takiego chlodu i wiatru w srodku lata. Czytalam i slyszalam, ze w SF nigdy nie jest goraco, zaledwie letnio i latem jest bardzo mglisto, zwlaszcza przed poludniem. Taaaa jesli sie wybieracie w te rejony radze wziac kurte, czape i rekawice - przynajmniej na przedpoludnia i wieczory, bo temperatura schodzi nawet do 12 st C i wieje jak diabli. Ja jestem okropnym zmarzlakiem, ponizej 20 st ubieram sweter, bo zaczyna sie zima w moim mniemaniu:) Takze przedpoludnia byly dla mnie ciezkim przezyciem mimo mojego cebulowego przyodzienia. Drugiego dnia naszego zwiedzania mialam istny kryzys zmarzlaczki i niemalze  zrezygnowalam z dalszego chodzenia. Po lunchu zazwyczaj wychodzilo slonce, mgla znikala jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki a moj nastroj sie znaczaco poprawial, az do wieczora kiedy to znowu nadciagalo zimno, mgla i przejmujacy wiatr. Na nabrzezu leb urywalo takie wietrzysko, do tego mleczna mgla wiszaca nad miastem wytwarzala swego rodzaju zimna mzawke, brrrr.
Spodobala mi sie natomiast baaardzo kalifornijskie dbanie o srodowisko i wlasne zdrowie. Jestem absolutnie za! Zdrowa zywnosc wszedzie, nawet na lotnisku w Oakland mozna dobrze i zdrowo zjesc, wszedzie sklepy ze zdrowym zarciem, na ulicach zero nadwagi, pelno wysportowanych, szczuplych, czesto gesto biegajacych ludzi. Za smiecenie na drogach kary czterokrotnie wieksze niz u nas - $1000!!! Wszedzie znaki zachecajace do sprzatania po sobie, segregowania smieci, a w akwarium w Monterey cale jedno skrzydlo budynku poswiecone ochronie srodowiska,  pelno interaktywnych ekspozycji dla dzieci by zrozumialy problem i staraly sie przeciwdzialac.
Milo tez zaskoczyla nasz swietnie rozbudowana komunikacja miejska SF i calej okolicy. Na przedmiesciach kursuje kolejka naziemno- podziemna (Bart), w samym miescie jest metro, duzo linii autobusowych a wlasciwie trolejbusowych i tramwajowych oraz oczywiscie slynne drewiane cable cars wspinajace sie po stromych ulicach - przejechalismy sie oczywiscie jednym. Jedyny minus to slabe oznakowanie przystankow i brak rozkladow jazdy - stoisz i czekasz i nie wiesz jak dlugo...czy  w ogole warto...
Poza tym bardzo zachecam do odwiedzenia tego miejsca wszystkich tych ktorzy nie moga pojechac do Azji a w szczegolnosci do  Chin i  Japonii a chca poczuc choc namiastke azjatyckiej atmosfery. W zyciu nie widzialam tylu chinczykow:) I nie mowie tylko o slynnej dzielnicy Chinatown gdzie jezykiem urzedowym jest chyba mandarynski...i czlowiek czuje sie tam troche nie swojo tylko dlatego, ze nie ma skosnych oczu:),  doslownie niemalze wszedzie w SF gdzie sie nie obejrzysz azjaci. Wyjatek stanowi dzielnica hippisow tylko, ktora tez polecam bo ma swoj niepowtarzalny klimacik:)
Wracalismy szczesliwi, ze udalo nam sie tyle zwiedzic ale oczywiscie w ramach powrotu do rzeczywistosci Olus zafundowal nam maly stresik i w czasie kiedy my lecielismy przez cale stany on trafil do szpitala na oddzial zatruc z podejrzeniem zazycia maycinego lekarstwa na chorobe lokomocyjna w ilosci niewiadomej. Skonczylo sie na strachu tylko, bo nasz synek koniec koncow nie objawil zadnych symptomow naduzycia tegoz lekarstwa i najprowdopodobniej w ogole tego nie polknal tylko moze sprobowal...Ale babcia z ciotka sie baaardzo przestraszyly i wolaly dmuchac na zimne:)
I tak zakonczyly sie nasze wakacje, ktore procz bardzo ekscytujacych wrazen zwiedzajacych przyniosly nam tez dwie baaardzo dobre wiadomosci, ktorymi musze sie z wami podzielic. A mianowicie - moja mama przeszla bardzo pomyslnie operacje wszczepienia sztucznego biodra!!! I dochodzi do zdrowia juz w domu po dwutygodniowym pobycie w szpitalu(o tym innym razem!) :) A druga swietna nowinka jest taka, ze Maya jakims cudem jednak dostala sie do nowo wybudowanej Charter School  czyli lepszej szkoly niz ta do ktorej byla zapisana ( o tym tez wiecej napisze )
A teraz usiadzcie wygodnie i podziwiajcie San Francisco i Kalifornie w obiektywie mojego utalentowanego meza:)
Pokaż San Francisco, CA na większej mapie

piątek, 22 lipca 2011

Lato w pełni

Florydzkie lato gosci na naszym podworku - upal i wilgotnosc niemalze nie do zniesienia, prawie codziennie pada, burza burze pogania. Tafla wody w jeziorze az sie wybrzuszyla a moje tegoroczne ziola na werandzie mimo moich wysilkow jak zwykle daja za wygrana - sadze je co roku od pieciu lat w nadziei ze przezyja nasze lato. Tego roku naprawde sie zawzielam  i choc marna ze mnie ogrodniczka niektore jeszcze wygladaja pieknie i korzystam z nich kiedy potrzebuje. Niestety koperek, tymianek i powoli cilantro zdychaja:(
Procz ratowania moich smetnych upraw probuje tez rozerwac wakacyjnie moje dzieci i wymyslam im zajecia, wycieczki, zabawy zeby z nudy nie doprowadzaly mnie do szalu i frustracji i mialy troche frajdy w czasie tych wakacji. Chodzimy na basen regularnie, do biblioteki, organizuje wraz z innymi zdesperowanymi mamami playdates, wyszukuje festyny dzieciece, inne zajecia na ktore moge je zabrac. Maya aktualnie chodzi  na oboz baletowy przez caly tydzien, a co poniedzialek zawoze ja na zajecia plastyczne. Razem zabieram ich na zajecia muzyczne, do akwarium i do muzeow dla dzieci.  Niestety ze wzgledu na upaly rezygnujemy z wypraw wymagajacych dluzszego przebywania na sloncu. Wprawdzie chce zmeczyc te moje dzieciary ale niekoniecznie totalnie wykonczyc. Do tego zachcialo nam sie zmienic troche wystroj naszego domu - jestesmy w trakcie zmian meblowych. Odwiedzilismy wszystkie sklepy meblowe w naszej okolicy co w towarzystwie dwojki bardzo energetycznych dzieciakow jest absolutnie frustrujace i wykanczajace. I spedzilismy juz chyba godziny ogladajac meble - glownie stoly na internecie, tysiace stolow i ....nie wybralismy zadnego jeszcze. Stwierdzilismy tez, ze przy nowym wystroju nasze sciany wygladaja koszmarnie wiec zupelnie jakbym nie miala nic innego do roboty zabralam sie za malowanie.  Rezultat jest taki, ze teraz ja na gwalt potrzebuje wakacji i odpoczynku:) Na szczescie bede juz niedlugo miec okazje by troche odetchnac od naszych pociech i domowego galimatiasu. Wybieramy sie bowiem z Wiesiem na romatyczny "bezdzietny" wypad do San Francisco:) Dzieciary zostawiamy u tesciow i sami lecimy do Californi na pare dni. San Francisco bylo zawsze na pierwszym miejscu na mojej liscie miast, ktore chcialabym zobaczyc.

wtorek, 12 lipca 2011

Mamy szkodnika

Moja wielka matczyna radosc i szczescie z posiadania syna, ktora gosci w moim sercu od momentu urodzenia Olusia ostatnio chwieje sie w posadach i ulatnia sie nawet czasami zupelnie by jednak powrocic bardzo wystraszona i przerazona. Pisalam juz, ze nasz maly szkrab jest bardzo ciekawy swiata i bardzo lubi sprawdzac "alternatywne" wykorzystywania wszystkich zabawek, przedmiotow, sprzetow, kosmetykow itd. Ta ostatnia zdolnosc ulegla ostatnimi czasy jeszcze wiekszemu poglebieniu niestety. Moje nerwy i cierpliowsc wystawione zostaja na jeszcze wieksza probe. A nasze mieszkanie, meble i inne sprzety na ogromna probe wytrzymalosci. Dochodzi do tego juz, ze doslownie serce mi staje ze strachu kiedy moj Alex znika mi z oczu i z uszu. Cisza w naszym domu oznacza aktualnie, ze dzieje sie cos co nie powinno miec miejsca, co doprowadzi mnie do zdenerwowania, rece i szczena opadna mi pewnie po raz kolejny do piwnicy, ktorej nie mamy i koniec koncow beda musiala rzucic wszystko co robie w tej chwili i zabrac sie za ratowanie jakiegos mebla, sprzatanie, zbieranie, pranie, czyszczenie itd. Jak dotad przerabialam: rozowa piane mydla dla dzieci i kolorowa paste do zebow "przepieknie" na powierzchni prawie calej dzieciecej lazienki - az trudno uwierzyc jak bardzo pracowity potrafi byc moj synek:), mialam juz diaper cream cudnie wkomponowany w Olusiowy dywan, mayciny rozowy blyszczyk do ust na jej bialych mebelkach, bialych drzwiach i bialym przescieradle, plamy kleju na scianach. Alexander uprawia tez czasami taplanie sie we wlasnych siuskach, raz nawet nakrylam go na maczaniu winogron w kaluzy swojego moczu - na szczescie nie zajadal ich!, kiedy nie chce mu sie spac w czasie drzemki wywala wszystkie skarpetki i majtki ze swoich szuflad, raz udalo mu sie znalezc wielka paczke patyczkow do uszu i wode swiecona ze swojego chrztu - patyczki byly wszedzie i do tego Olus baaardzo obfite poswiecil swoja poduszke:), innym razem na dywanie scielila sie warstwa mokrych wipes. Zwalil tez z nudow wielki szklany talerz pelen muszelek - malenkich, tycich muszeleczek. Ale to wszystko to jeszcze pestka - super glue na plytkach w kuchni to juz wieksza sprawa. A moj concealer pod oczy na dywanikach w lazience naprawde mnie zdenerwowal. Niepokoi mnie tez jego chec smakowania wszystkiego na przyklad wazeliny, mojego antyperspirantu, plynu do robienia baniek mydlanych itd. Az sie boje co bedzie dalej...

sobota, 2 lipca 2011

Walka trwa

Na lamach tegoz blogu przyznaje sie uroczyscie i szczerze do tego, ze jestem prozna. Baardzo mi zalezy na tym, by dobrze wygladac, bo co tu bede owijac w bawelne - dobrze sie wtedy czuje psychicznie i fizycznie. Zeby tak wlasnie sie czuc potrzebuje byc szczupla. Jakos waleczki tluszczy na brzuchu i kragle uda nie dzialaja pozytywnie na moja psychike - wrecz przeciwnie:( I wlasciwie walcze o ta swoja wymarzona sylwetke od nastoletnich swoich lat. Diety, cwiczenia, bieganie, silownia, wszystko to juz przerabialam. I wlasciwie dzieki zmianom sposobu zywienia, ogolnej aktywnosci, czasami stresom udawalo mi sie pozostawac szczupla przez wiele lat...az do urodzenia Olusia. Od tego momentu wszystko sie zacielo:( Nie moglam wrocic do swojej poprzedniej figury. Namowilam Wiesia na kupno maszyny do cwiczenia, przeszlam na bardzo ostra diete wykluczajac wszystkie weglowodany i cukry i przez 5 miesiecy udalo mi sie zrzucic pare kilo by w koncu uznac, ze jest ok, chociaz mialam 10 funtow wiecej niz w dniu slubu (ale wtedy bylam super chuda). Niestety tej wiosny zauwazylam przybieranie na wage i problemy w wcisnieciem sie w moje ciuchy - rozmiar 6:( I wlasciwie moglabym powiedziec sobie - no coz starzejesz sie kobieto, niedlugo stuknie ci 35 wiosen i nie bedziesz juz nigdy wygladac jak nastolatka...ale jestem zbyt prozna! Chce byc "zgrabna i powabna"! Nie lubie siebie z brzuszkiem. I zdecydowalam ze nie spoczne na laurach dopoki sie nie pozbede chociazby tego co przytylam przez ostatnie miesiace. Po prostu postanowilam zawalczyc o pozostanie w rozmiarze 6! A poniewaz to co robilam dotychczas nie dawalo efektow zdecydowalam, ze czas zmienic przyzwyczajenia, rutyne cwiczeniowa, bo aktualna nie przynosi juz zadnych wymiernych rezultatow. Nie chcialam sie znowu katowac jakas straszna dieta wiec zmiejszylam porcje i zwiekszylam czestotliwosc jedzenia, ograniczylam weglowodany, zwiekszylam spozycie warzyw i owocow oraz wody i innych plynow. Zaczelam codziennie chodzic - mamy taki fajny szlak wokol wielkiego jeziora na naszym osiedlu, bardzo szybkim krokiem pokonuje go w okolo 40 min. Do tego wstaje rano - zanim obudza sie dzieci i cwicze joge:) To znaczy ucze sie jak praktykowac joge. Kiedys, wiele lat temu, dostalam od Wiesia w prezencie 2 dvds z joga dla poczatkujacych. Teraz sie baaardzo przydaja, bo nie mam za bardzo czasu na chodzenie na zajecia, a taka sesja z jednym dvd to jak prywatna lekcja ze swoim osobistym mistrzem jogi. Wszyscy spia, mam spokoj, ktory jest potrzebny do tego rodzaju cwiczen, i czuje sie po nich niesamowicie. Chodze bardziej wyprostowana - a mam straszna tendencje do garbienia sie, oddycham jakos glebiej, zniknal moj brzuszek. Bardzo polecam, chociaz nie jest latwo.
I wiem, ze proznosc to niezbyt fajna cecha, ale pocieszam sie, ze w moim przypadku przynajmniej zacheca mnie zdrowego odzywiania, dopinguje do cwieczenia i do pracowania nad soba, zmusza do zejscia z sofy, zwleczenia sie z lozka rano. Mam nadzieje ze juz niedlugo doczekam sie jakis konkretnych efektow tej nowej rutyny.

piątek, 17 czerwca 2011

Tata albo drań

"Istnieje bowiem obecnie pewna teoria ewolucyjna, wedle ktorej istnieja na swiecie dwa typy mezczyzn: przeznaczeniam jednych jest plodzic dzieci, a drugich je wychowywac. Ci pierwsi maja wiele partnerek, ci drudzy sa stali w uczuciach. To jest ta slynna teoria "Tata albo Dran". W kregach ewolucjonistow nie ma to wydzwieku moralnego, jest raczej czyms, co da sie sprowadzic do poziomu DNA. Najwyrazniej istnieje jakies drobne, acz decydujace chemiczne zroznicowanie w meskiej czesci naszego gatunku, zwane "genem receptora wazopresyny". Mezczyzni, ktorzy maja ten gen, sa godnymi zaufania i wiernymi partnerami; trzymaja sie jednej kobiety przez dziesieciolecia, wychowuja dzieci i dbaja o swoje rodziny. Z kolei mezczyzni pozbawieni tego genu, maja sklonnosc do flirtowania, sa nielojalni, zawsze chetni szukac gdzies indziej seksulanej odmiany. Wsrod biologow ewolucyjnych plci zenskiej krazy dowcip, ze istnieje tylko jedna czesc meskiej anatomii, o ktorej dlugosc powinna martwic sie ewentualna partnerka, a mianowicie dlugosc genu receptora wazopresyny." To fragment ksiazki, ktora aktualnie czytam - "I ze Cie nie opuszcze" Elizabeth Gilbert. Przytoczylam go, bo uwazam, ze jest interesujacy, aczkolwiek, nie moge do konca zgodzic sie z ta teoria. Takie rozroznienie: tata albo dran jest zbyt ogolne. Nie kazdy facet, ktory nie okazuje sie byc "draniem" jest automatycznie wspanialym ojcem. Z moich obserwacji wynika, ze typ "taty" rowniez mozna podzielic na conajmniej dwa najwazniejsze podtypy: tych, ktorzy tylko sa, i tych, ktorzy rzeczywiscie zakasuja rekawy i "swoimi recami", nie bojac sie ich ubrudzic, wychowuja swoje potomstwo. Ci pierwsi sa wierni owszem, dbaja o rodzine - zarabiaja na nia, troszcza sie by jego bliskim niczego nie zabraklo, robia to z milosci oczywiscie, ale nie angazuja sie za bardzo w zycie rodzinne - jakby to juz przekraczalo ich mozliwosci, cierpliwosc, sily, checi...Niektorzy po prostu nie potrafia wchodzic w zadne interakcje ze swoimi dziecmi, niektorzy pewnie boja sie odpowiedzialnosci (bo jak pokazesz, ze mozesz zastapic matke, bedzie to od ciebie wymagane czesciej niz bys mial na to ochote). Znam osobiscie paru takich tatusiow i sorry, ale nie uwazam ze nalezy im sie medal tylko za to, ze trwaja przy swojej familii.
Ci drudzy dla odmiany sa bardzo emocjonalnie i fizycznie zaangazowani w zajmowanie sie swoimi pociechami. Spedzaja z nimi duzo czasu, nie dlatego, ze musza, ale chca i co najwazniejsze znajduja ten czas, znajduja w sobie tez poklady cierpliwosci, wyrozumialosci, uczuciowosci.
Takiego taty szukalam dla swoich dzieci wlasnie. I wiecie co...udalo mi sie go znalezc:) Uwazam to za swoje wielkie zyciowe osiagniecie! Jeszcze zanim wyszlam za mojego meza wiedzialam, czulam, bylam pewna ze bedzie rewelacyjnym ojcem. I nie pomylilam sie:) Chyba mam jakiegos specjalnego nosa do tego tajemniczego meskiego receptora...:)
W niedziele mamy u nas Dzien Ojca i juz dzisiaj zaczelismy z dziecmi wielkie przygotowania - zakupy na ulubione sniadanko i obiadek dla tatusia, a Maya juz od dwoch tygodni produkuje najrozniejsze prezenciki dla niego (rysunki, wyklejanki, malowane kamienie, dekorowane muszelki i nawet maske dla niego zrobila), wszystko to bo tak bardzo go kocha - tlumaczyla:)
Ale Wiesiu na to wszystko zasluguje, na kazdy z tych malych, smiesznych prezencikow - ciezko na nie zapracowal i zrobimy wszystko by poczul sie doceniony:)

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Maya śpiewa

Nasza Maya zostala wybrana do spiewania solo w jednej z piosenek na zakonczenie VPK. Przesluchali cala jej klase i wybrali moja corke jako pierwsza solistke:) Bylam w szoku! Wprawdzie codziennie slysze jej spiewy, pisalam juz o jej ariach operowych i komponowaniu przez nia bardzo denerwujacych, jedno - wersowych piosenek, ktorymi doprowadza mnie do frustracji, ale takie domowe podspiewywania to jednak nie to samo co publiczny wystep... Ale Maycia nie zdradzala zadnego zdenerwowania zblizajacym sie przedstawieniem, wrecz przeciwnie! Ekscytowala sie, ze bedzie miala swoj mikrofon, i nawet na oficjalnej probie poradzila sobie ponoc rewelacyjnie podczas gdy jedna z trojki solistow odmowila wspolpracy - delikatnie mowiac.
Tak wiec w zeszla sobote nasza mala Maycia stanela przed cala widownia zgromadzonych rodzin dzieci ze wszystkich 5 klas VPK i pieknie zaspiewala swoje solo:)

sobota, 28 maja 2011

7 rocznica

Zbliza sie nasza 7 juz rocznica slubu:) Tutaj w stanach panuje takie przekonanie, ze wlasnie 7 roku malzenstwa dochodzi do zdrad, problemow malzenskich, ktore koniec koncow koncza sie rozwodem:( Mowi sie: 7 year itch, czyli ze niby cos sie zaczyna swedziec w tym twoim zwiazku:))) I akurat kilka par, ktore znalismy wlasnie sie rozstalo...ale my sie dobrze trzymamy i nie odczuwamy zadnego swedzenia:)
I wlasnie w zwiazku z ta nadchodzaca okazja odszukalam nasz film ze slubu i pokazalam Mayci. Tak na marginesie - jesli zamierzacie sie pobierac i chcecie miec fajna pamiatke nie oszczedzajcie na filmowaniu tego wspanialego wydarzenia tak jak my zrobilismy. Jakosc naszego nagrania jest lagodnie mowiac cienka ale ciesze sie, ze moglam chociaz to zaprezentowac naszemu dziecku i powspominac sama. I wiecie co...doszlam do wniosku ogladajac siebie i cala ta uroczystosc, ze ten dzien byl dla mnie taki slodko - gorzki. Slodki, bo wychodzilam za Wiesia. I gorzki, bo posrod gosci slubnych byl tylko jeden czlonek mojej najblizszej rodziny:( Podekscytowanie mieszalo sie ze smutkiem, moje szczescie i radosc zaklocalo uczucie rozzalenia, ze nie moge swietowac z cala moja rodzina. Podziwiajac siebie w pieknej bialej sukni zauwazylam, ze mimo, iz wygladalam naprawde ladnie to jednak nie promienialam jakims wewnetrzym blaskiem. Po ceremoni myslalam tylko o jednym, ze musze zadzwonic do mojego taty, ktory czekal na moj telefon w srodku polskiej nocy. Bylo mi przykro, ze nie mogl poprowadzic mnie do oltarza, zastapil go maz mojej najblizszej przyjaciolki. Dzisiaj zaluje, ze nie poprosilam mojej mamy by zrobila to w imieniu tatula, w koncu reperezentowala nasza rodzine i to ona wydawala mnie za maz tego dnia. Bylo by to moze troche niekonwencjonalne, ale co tam, w koncu suknie slubna wybieralam z przyszlym mezem, bo nie mialam zadnej przyjaciolki w poblizu. I tez wygladalo to moze troche dziwnie kiedy Wiesiu w tlumie kobiet wybieral mi welon:)
Chcialabym kiedys wyprawic w Polsce odnowienie naszych wiezow malzenskich i zaprosic wszystkich, ktorych zabraklo 7 lat temu. To moje wielkie marzenie:) Cieszyc sie naszym szczesciem i swietowac z wszystkimi, ktorych kocham, ktorzy sa mi baardzo bliscy.
Jesli wygram w lotto bedzie wielka impreza...:)

Ale jutro bedziemy obchodzic nasza rocznice kameralnie, tylko z dzieciarami. Bedziemy wspominac 7 pieknych lat i zyczyc sobie wielu, wielu kolejnych...:)

wtorek, 24 maja 2011

Taki ktos

Jest taki ktos, kto mi zawsze pomoze. Na kogo zawsze moge liczyc.
Jest taki ktos, kogo akceptacji zawsze poszukuje i kogo zdanie jest dla mnie bardzo wazne.
Jest taki ktos, kto jakims cudem zawsze wie co jest dla mnie najlepsze - duzo wczesniej ode mnie.
Jest ktos, kto zawsze we wszystkim mnie wspieral, i wierzyl we mnie bardziej niz ja sama.
Ten ktos nauczyl mnie wiele. Potrafie dobrze gotowac, zajmowac sie domem, moimi dziecmi, jestem bardzo obowiazkowa, punktualna, dobrze wychowana osoba wlasnie dzieki niej. Pieknie skladam rzeczy - jak w sklepie ponoc:) i szybko wykonuje wszystkie prace domowe, poza tym jestem w stanie wyczarowac danie z niczego, jestem gospodarna i pamietam daty wszystkich rodzinnych uroczystosci - innymi slowy jestem corka swojej matki:)
Mimo dzielacej nas odleglosci widzimy sie codziennie i wydaje mi sie ze jestesmy sobie blizsze niz kiedykolwiek:)
Nie bede mogla jej usciskac w Dniu Matki...niech ten post bedzie takim wirtualnym usciskiem:)
Kocham Cie Multo!

niedziela, 22 maja 2011

Olek Bolek

Drugie dziecko ma gorzej bo jest drugie i nikt nim sie tak nie zachwyca jak pierworodnym. Nie poswieca sie mu tyle uwagi ile temu pierwszemu. To "zaniedbanie" zaczyna sie juz w ciazy, bo nikt sie nie cacka z ciezarna tak jak za pierwszym razem, nie pytaja sie nawet jak sie czujesz, i nie ma sie czasu na delektowanie sie swoim stanem blogoslawionym, bo trzeba zajmowac sie istniejacym juz potomkiem. Maz nie fotografuje twojego rosnacego brzucha co miesiac, nie ma zadnych wielkich przygotowan na przyjecie drugiego dzieciatka. Musze przyznac, ze bylo mi troszke przykro z tego powodu i jeszcze przed narodzeniem Olusia bylo mi go troche zal - bo nie byl wyczekiwany az z TAKA niecierpliwoscia jak Maya. Teraz z perspektywy tych ponad dwoch lat mysle, ze Olus jednak pod wieloma wzgledami mial o wiele lepsze warunki do rozwoju, bo od poczatku mial mame, ktora juz wiedziala co robi opiekujac sie nim jako niemowleciem, nie byla przerazona i spanikowana. To chyba mialo jakis wplyw na naszego syna, bo byl bardzo spokojnym i latwym "w obsludze" dzieciatkiem. Bycie drugim ma tez inne dobre strony - na swiecie jest juz siostra, ktora zabawi, rozsmieszy, nauczy zabaw, slow, zachowan. Posiadanie rodzenstwa bardzo pomaga w nauce mowienia - Olus zaczal mowic rok szybciej anizeli Maycia, duzo, duzo wczesniej sam jadl i wydaje rozumiec wiecej dzieki siostrze niz ona w jego wieku.
Nasz synek jest malym rozrabiaka - jak kazdy chyba chlopiec. Jest sprytny, ciekawy, szybki i gwaltowny, brudasny strasznie. Bardzo latwo sie z nim dogadac - wie czego chce, potrafi to wyartykuowac w dwoch jezykach. Nie daje latwo za wygrana - jego ulubionym slowkiem jest "tylko" i uzywa go w nadmiarze podkreslajac nim dobitnie, ze przeciez on "tylko" tego chce...wiec w czym problem...? Ma przy tym zawadiacki usmieszek i wielkie, proszace, brazowe oczeta:)
Ostatnio nauczyl sie okazywac uczucia - najbardziej jak jest zmeczony i senny, przychodzi i przytula sie mocno, obejmujac nas swoimi pulchnymi raczkami i sciska z calych sil az sie trzesie z wysilku, jednoczesnie obsypujac nas siarczystymi buziaczkami. Olek chodzi glownie na palcach, baaardzo wysoko na palcach - wyglada to dosyc komicznie, zwlaszcza kiedy drepcze w miejscu na paluszkach jak maly baletmistrz. Uwielbia cukierki, malinki i makaron i ogorki. Jego wizytowka sa tez wiecznie zdarte kolanka i umazany pyszczek. Wedlug Olusia kazdy wskazany kolor nazywa sie: green, chociaz dzisiaj o dziwo ropoznal: orange. Trenowanie siusiania na nocniczek nie wychodzi mu zbyt dobrze... jak dotad, ale wystarczy obiecac mu nagrode w postaci cukiereczka by ochoczo wycisnal z siebie pare kropelek moczu siedzac na nocniku:) Placze baaardzo gwaltownie acz krotko, bo bardzo latwo go udobruchac czyms. Zlosci sie tez czasem wtedy najlepiej zwiewac albo stosowac jakies dobre, szybkie uniki, bo parafrazujac moja przyjaciolke, mame Antosia - sprzety i zabawki w jego poblizu dostaja nagle skrzydel:) Posiadanie syna wiaze sie tez z pewnymi stratami, twoj dom czesto wyglada jak po przejsciu tornada, a sprzety i meble przestaja dobrze sie prezentowac :( Na poczatku rozpaczasz nad kazda szkoda, pozniej machasz tylko reka, wzdychasz ciezko i zabierasz sie do ratowania pomalowanych scian i stolow, latasz dziury w scianie i przysiegasz sobie, ze nie bedziesz spuszczac go z oczu zeby ponownie nie doszlo do tego. Taaa, rzecz w tym ze az tylu oczu nikt nie posiada...wiec szkody powstaja dalej.
A ja wybaczam oczywiscie po paru chwilach zlosci i rozpaczy, bo nie potrafie sie gniewac zbyt dlugo na swojego syneczka. Tym bardziej jak przyjdzie skarcony i powie: siorry i przytuli sie slodko w gescie przeprosin.
Kocham swoje dzieci rownie mocno, ale przylapalam sie juz pare razy na tym, ze swoja corke kocham miloscia wymagajaca, miloscia, ktora uczy, a swojego syna miloscia wielbiaca. Moze to aktualnie kwestia roznicy wieku...a nie plci...? A moze tak to juz jest, ze corkom stawiane sa wieksze wymagania...by nie popelnialy bledow, podczas gdy synow sie po prostu kocha i wybacza...

piątek, 20 maja 2011

Wywiadówka

Wczoraj bylam na wywiadowce w szkole Mayci. Tutaj nazywa sie to parent - teacher conference czyli konferencja rodzic - nauczyciel i tak wlasnie to wyglada. Kazdy rodzic musi sie zapisac na godzine i stawic sie by osobiscie porozmawiac o swoim dziecku. Jak juz wczesniej pisalam Maya chodzila przez ten rok do klasy przygotowywujacej ja do przedszkola czyli polskiej zerowki. Na spotkaniu z jej nauczycielkami przedstawiono mi wyniki testow Mayi, ktore zostaly przeprowadzone w sierpniu zeszlego roku czyli w pierwszych dniach szkoly, w styczniu - by zorientowac sie czy dziecko robi jakies wymierne postepy i pare dni temu czyli pod koniec roku szkolnego. Nauczycielki polozyly przede mna wszystkie trzy zestawy by pokazac mi i omowic dokladnie rezultaty Mayci. Wynikalo z nich jasno i przejrzyscie ze nasza corka zrobila baaardzo duze postepy w kazdej dziedzinie - rozpoznaje wszystkie literki, potrafi powiedziec jaki kazda litera ma dzwiek, liczyc do 100 chociaz na tescie zablokowala sie na liczbie 39 (podobnie jaki kilku innych uczniow - to jakas magiczna liczba:)). Nie ma zadnych problemow z kolorami i ksztaltami. Moglam tez przyjrzec sie dokladnie specjalnemu dziennikowi, ktory Maya musiala sporzadzic na poczatku roku i teraz, w ktorym na kazdej stronie dziecko musi wypelnic jakies proste polecenie (narysuj czerwone kolo i zolty trojkat, narysuj swoja rodzine, narysuj swoj dom, narysuj drzewo, podpisz sie itd)- polecenia byly identyczne w obydwu dziennikach by uwidocznic postepy w rysowaniu i postrzeganiu swiata. I bylo co podziwiac:) Maycine rysunki wcale z poczatku nie byly takie zle, ale teraz sa dokladniejsze, bardziej wyraziste, ogolnie lepsze. Widac, ze poprawily sie jej zdolnosci manualne, spostrzegawczosc, rejestrowanie detali i zmnienila sie troche jej percepcja rzeczywistosci.
To wszystko bardzo mnie ucieszylo oczywiscie. Kazda matka chce uslyszec na wywiadowce, ze jej dziecko robi piekne postepy, stara sie i widac z wynikow testow jak wiele sie nauczylo. Ale chyba jeszcze bardziej poruszyl mnie fakt, ze obydwie nauczycielki nie potrafily przestac chwalic Mayci - jej wspanialego radosnego samopoczucia z wielkim, nieustajacym usmiechem, ktorym zaraza wszystkich w szkole, ponoc potrafi rozsmieszyc cala klase i zawsze moga liczyc na jej poczucie humoru, jest zawsze chetna do nauki, cieszy sie wykonujac kazde zlecone jej zadanie czy projekt. Ma niesamowita wyobraznie, zdolnosci plastyczne i jezykowe - zdazyla sie juz nauczyc troche hiszpanskiego od jednej z nauczycielek i do tego posiada piekny glos - dlatego dostala solowa partie do zaspiewania na zakonczenie szkoly. Doslownie bylam w szoku slyszac tyle milych slow pod adresem mojej corki. Dowiedzialam sie tez, ze umysl mojej corki jest doslownie tak chlonny wiedzy - jak gabka, do tego Maya ma bardzo dobra pamiec i szybko sie uczy. Jest urodzona artystka i najlepiej zeby w przyszlosci zapisala sie do jakiegos kolka dramatycznego.
I pomyslec, ze jeszcze 3 lata temu martwilam sie tak bardzo o nia, bo nie chciala w ogole mowic, nie znala sie zupenie na zartach, plakala o byle co i mimo, ze bardzo chcialam pochwalic sie jakimis jej zdolnosciami nie bardzo mialam czym...A teraz coz mi pozostaje... tylko je rozwijac i dawac jej szanse na doskonalenie tych artystycznych uzdolnien. Juz ja zapisalam na letni kurs malowania i oboz baletowy. W zblizajacy sie weekend Maya bedzie miala swoje pierwsze przedstawienie na prawdziwej scenie...wiec trzymajcie za nia kciuki. Zdam wam pozniej relacje:)
To byla bardzo dobra i mila wywiadowka - oby bylo takich jak najwiecej!:)

piątek, 6 maja 2011

I lob u mama

W Stanach wielkimi krokami zbliza sie Dzien Matki.
I w tym roku czuje sie bardzo doceniona przez swoje pociechy, bo okazuja mi ostatnio duzo, duzo milosci:) Olus stal sie nagle baaardzo wylewny uczuciowo i wyznaje mi codziennie "I lob u mama". Otrzymuje tez cala mase baaardzo mocnych usciskow i miazdzacych mi usta i pol twarzy buziakow - czasami wydaje mi sie ze chce za wszelka cene pozostawic odcisk swoich usteczek na mojej twarzy:)
Maya natomiast byla niedawno "Star Student" przez tydzien w szkole i musiala napisac pare rzeczy o sobie, miedzy innymi dokonczyc zdanie: Jestem specjalna, bo...i kazala mi napisac:...bo mama, tata i moj maly brat mnie kochaja! A na pytanie kogo podziwia odpowiedziala - moja mame:)))
Normalnie sie wzruszylam.
Z okazji tego swieta chcialam sie z wami podzielic paroma fragmentami najpiekniejszej amerykanskiej ksiazeczki dla dzieci jaka wpadla mi w rece w bibliotece (a przechodzi przez moje rece duuuzo ksiazek) To dzielo Eileen Spinelli, zatytulowane jest "When you are happy". Mialam lzy w oczach kiedy ja czytalam Mayci po raz pierwszy, bo wydawalo mi sie jakby ktos spisal moje matczyne uczucia, zamknal je w kilku slowach przepieknego wiersza, do tego cudnie ilustrowanego. Zacytuje wam pare najbardziej wzruszajacych zwrotek orginalu i moje tlumaczenie (nieudolne troszke, bo nie jestem poetka)

When you are lonely
I will show up
on your doorstep
with my heart in
a basket

I will whisper
"I love you"
until your loneliness
grows wings
and flies off
like a silken bird

When you are afraid
I will take your hand
and not let go -
except once
to borrow
one hundred tiny stars
to spell out the words:
YOU ARE SAFE
They will shine above you
forever
even in the darkest dark

When you are lost
I will search for you
with my lantern
I will follow the tangled path
and find the way
when there is no path

I will wear out my shoes
and a dozen little
rays of hope
but...

I will find you.

------------------------

Kiedy bedziesz samotna
Pojawie sie
w twoim progu
z moim sercem
w koszyku

Bede szeptac
"Kocham Cie"
az Twojej samotnosci
wyrosna skrzydla
i odleci
jak jedwabny ptak

Kiedy bedziesz sie bac
Chwyce twoja dlon
i nie puszcze -
procz jednego razu
by pozyczyc
sto malenkich gwiazdek
by wypisac slowa:
JESTES BEZPIECZNA
One beda swiecic nad Toba
zawsze
nawet w najciemniejszej ciemnosci

Kiedy sie zgubisz
Bede Cie szukac
z moja latarnia
Podaze zaplatana sciezka
i znajde droge
gdzie nie ma zadnej sciezki

Zuzyje moje buty
i tuzin malych
promykow nadziei
ale...

Znajde Cie


Happy Mother's Day:)

wtorek, 3 maja 2011

Czego nauczyla mnie Floryda

Decydujac sie na pozostanie na stale na Florydzie zmienilam diametralnie klimat, strefe czasowa, i musialam przyzwyczaic sie tutejszej pogody, zwyczajow, nauczyc sie zasad zycia w tymze miejscu. I po niemalze 9 latach moge stwierdzic, ze przeszlam juz faze adaptacji:)
O to czego nauczylo mnie zycie na polwyspie florydzkim:
- rozpoznawac mrowiska czerwonych mrowek - nawet Maycia juz to potrafi i omija je z daleka,
- nie lekcewazyc lekkich uszczypniec w stopy - to pierwszy znak ze twoje czlonki zostaly zaatakowane przez chmare wyzej wymionego robactwa, a one atakuja gromadnie, gryza strasznie, pozostawiajac ropiejace bable:(,
- nie nabierac sie na bezchmurne niebo i przepiekna pogode kazdego letniego poranka - i tak lunie:) to kwestia czasu tylko,
- nie miec nadziei, ze w razie ulewy pomoze mi parasol, taaa marne szanse:) parasole sa na deszcze a nie rzeki wody lejace sie z nieba,
- w razie burzy pozostac w domu - jeszcze mi zycie mile,
- jesli znika telewizja znaczy zblizaja sie powazne opady, bo niebo jest tak zasnute chmurami deszczowymi ze satelita daje za wygrana,
- nie sterczec na sloncu bez sunscreenu (conajmniej 30, najlepiej 50)
- posmarowac sie dokladnie - ten centymetr plecow, ktory zostal pominiety bedzie poparzony,
- parzenie na ciele rowna sie poparzenie - trzeba sie znowu posmarowac albo zejsc ze slonca,
- nie ma sensu patrzec na termometr za oknem od maja do konca pazdziernika - codziennie jest tak samo goraco,
- nie liczyc, ze w tym powyzej wymienionym okresie po zajsciu slonca zrobi sie troche chlodniej,
- jak mowia ze powstajacy wlasnie huragan pojdzie w kierunku twojego miasta - najprawdopodobniej nawet o nie nie zahaczy, ale jesli gadaja, ze w ogole do was nie dojdzie to pewnie za pare godzin zmieni trajektorie i uderzy wlasnie w wasza miejscowosc,
- kazdego roku nalezy przeprowadzic dokladne opryskanie swojego domostwa trucizna przeciw wszelkim insektom - chyba ze chcesz miec licznych wspollokatorow,
- przyslowie: jedna jaskolka nie czyni wiosny, nie odnosi sie do mrowek - jedna oznacza armie innych, ktore juz czyhaja w twojej szafie,
- jedzenie i otwarte soki trzeba chowac do lodowki, chyba ze planuje sie zalozenie jakiejs farmy bakterii, wyhodowanie sobie salmonelli, albo sprowadzenie sobie jakis maluczkich lokatorow, ktorych nie bedzie mozna sie potem pozbyc,
- szukajac miejsca parkingowego latem wybierac ocienione miejsca, jesli takowych nie ma (to najczestszy problem) nie spodziewac sie, ze dotkniecie kierownicy po powrocie bedzie mozliwe, o ile w ogole da sie usciasc na "fotelu - patelni"
- wybierajac sie do kina, restauracji albo mall'a trzeba wziac sweter - amerykanie maja sklonnosc do przesady jesli chodzi o klimatyzacje,
- zagadywanie przez nieznajomych jest absolutnie normalne, ta dziwna przyjacielskosc, ciekawosc, gadatliwosc to narodowe cechy amerykanow,
- nie zastanawiac sie codziennie godzinami nad wyborem stroju - tutaj i tak nikt o to nie dba, Floryda to stan luzakow,
- nie namawiac dziecka do zjechania na zjezdzalni w parku latem - najprawdopodobniej jest rozgrzana do czerwonosci,
- basen to latem twoj drugi dom,
- jesli zapowiadaja przymrozek w tv nie wystarczy tylko wieczorem wlaczyc ogrzewania trzeba tez okryc kocami palmy i inne roslinki, ktore sie hoduje przed domem, orchidee najlepiej wziac do domu - chyba, ze ma sie kase i ochote by po zimie zasadzic nowe, bo te najprawdopodobniej zmarzna,
- zaluzje i przyciemniane okna w samochodzie oraz okulary przeciwsloneczne to najlepsi przyjaciele na Florydzie latem, dzieki nim zmniejszyc mozna troche swoj rachunek za ochladzanie domu, przyjemniej sie podrozuje autkiem i oszczedza sie sobie zmarszczek i zmeczonych oczu,
- marzec to najpiekniejszy miesiac w calym roku, pogoda jest wprost cudowna i wtedy wlasnie trzeba zaplanowac sobie zwiedzanie i spedzanie czasu na powietrzu.
Tyle mi przyszlo do glowy...jesli wybieracie sie na floryde mozecie wziac to pod uwage:)

czwartek, 28 kwietnia 2011

Świętowanie na śniadanie

Świętuję pasjami:) A jakze:) Kazda okazja jest dobra i zadnej nie przepuszcze. I nie dbam zupelnie o to, ze Amerykanie nie obchodza imienin, Mikolajek, Wigilii, nie chodza ze swieconka, nie robia pisanek, nie świetują tez dnia dziecka i dnia kobiet. Odkąd wyemigrowalam przywiazuje jeszcze wieksza wage do celebrowania wszystkich polskich tradycji, bo czuje na sobie taka ogromna odpowiedzialnosc za to by zapoznac moje dzieci z naszymi polskimi zwyczajami. I mam z tego wielka frajde. Moze dlatego, ze one to uwielbiaja, tak bardzo sie ekscytuja i przezywaja razem ze mna wszystkie przygotowania. Nie wszystkim emigrantom sie chce, niektorzy sobie odpuszczaja. Ale mnie to nie dotyczy, ja świetuje na calego:) Sle kartki z zyczeniami, gotuje pysznosci, przygotowywuje prezenciki, ktore zajaczek wielkanocny chowa dla dzieci,  szykuje z nimi buciki na mikolajki, moje dzieci obchodza imieniny chociaz ich koledzy nie wiedza co to takiego. Ale nie ograniczam sie tylko do polskich świąt i zwyczajow chetnie celebruje rownież amerykanskie walentynki, halloween,  thanksgiving, robimy dzieciom egg hunt czyli polowanie na jajka. Wychodze z zalozenia, ze im wiecej do swiętowania tym lepiej:)
A to wszystko a propos minionych swiat wielkanocnych oczywiscie. Mam nadzieje, ze sie wam udaly wspaniale bo nasze byly rodzinne, wiosenne i polskie:)

piątek, 8 kwietnia 2011

Skrzydło anioła

Wierzycie w anioly? Macie czasami uczucie, ze ktos tam na gorze czuwa nad wami...? Ja ostatnio mam takie wlasnie uczucie. Mam wrazenie, ze moj dziadek trzyma nad nasza rodzina piecze, jest naszym aniolem strozem:) Od jego smierci wiele spraw i problemow, na ktore nie mielismy zadnego wplywu rozwiazalo sie z duza korzyscia dla nas. Wiem, mozna podsumowac to zbiegiem okolicznosci, ale w przeszlosci nigdy, ale to nigdy nie przydarzylo nam sie tak wiele dobrego...Moim rodzicom jakos zawsze wiatr wial w oczy, jak cos moglo pojsc zle to zazwyczaj szlo:( A od smierci dziadka tak jakby wszystko odmienilo sie na lepsze. Tatulo dostal dluuugo wyczekiwana decyzje o emeryturze, ktora go bardzo mile zaskoczyla. A porzadna emerytura po dziadku zagwarantowala babci spokojne zycie, bez strachu ze sobie nie poradzi finansowo. Pozniej rodzicom udalo sie wsiasc na ostatnie samoloty przed zamknieciem lotnisk w Poznaniu i Frankfurcie - doslownie zwiali zimie sprzed nosa i cudem nie utkneli na lotniskach Europy. Dostalismy tez dobra wiadomosc dotyczaca pracy Wiesia - balismy sie, ze ja straci...a okazalo sie, ze przedluzyli mu zatrudnienie na caly nastepny rok na projekcie nad ktorym moze pracowac lokalnie (a nawet bardzo lokalnie - bo z naszej lazienki:)) Doslownie nagle wszystko zaczelo sie ukladac...jakby ktos sie za nami wstawil, pociagnal za odpowiednie sznurki, uzyl magicznej rozdzki i spelnil nasze zyczenia.....Ktos, kto zawsze sie o nas tak bardzo martwil. Mam jakas taka pewnosc, ze on nadal sie martwi, nadal nam pomaga, tak jak to robil przez cale zycie.
Ostatnio, dwa tygodnie temu, nad naszym miastem przeszly straszne burze z tornadami, jedno zeszlo pare ulic od naszego osiedla, przez moment bylo naprawde strasznie!, polamalo i powalilo drzewa, calkowicie zniszczylo stoisko z warzywami i owocami 5 min od naszego domu. Nie mielismy pradu przez 28 godzin...ale ani nam ani naszemu domowi nic sie nie stalo, nie zlamala sie ani jedna galazka z naszych drzew...Zupelnie jakby ktos nad nami czuwal...

Dlatego nosze skrzydlo aniola na sercu, to skrzydlo mojego aniola:)

środa, 30 marca 2011

Dziecięcy jadłospis

Jedna z czytelniczek niedawno pytala mi sie jak wygladaja nasze dni i co podaje dzieciom na sniadania itd Dzisiaj moze co dzieciary jadaja:)
Chcialabym sie bardzo pochwalic tym jak to moje potomstwo zajada wspaniale pozywne jedzonko, palaszuje warzywka, owocki, pije tylko wode i unika slodyczy, ale niestety nie moge:( Moje dziecka podobnie jak wszystkie inne (lub pokazna wiekszosc) uwielbiaja slodycze i junk food czyli wszystko co niezdrowe i niedobre dla nich. Oczywiscie nie jedza tylko tego, co chca tylko to, co mama im zaserwuje, ale poniewaz mialam juz dosyc codziennych batalii nad ich talerzami, podaje im w wiekszosci potrawy, ktore lubia na tyle by je zjesc bez odruchow wymiotnych przy kazdym kesie, bez sterczenia nad nimi i grozenia karami.
I tak na sniadania dostaja platki z mlekiem, bo mleko tak uwielbiaja, ze tez musze im je limitowac czasami - w ogole przydalaby nam sie krowa pasaca za oknem :) albo  jeszcze lepiej jakis bezposredni rurociag do mleczarni. Poza tym serwowane sa im tez gofry (w tygodniu z kupnych mrozonych,  czas na robienie gofrow mam  tylko w weekendy) i mini pancakes (tez mrozone, ja robie pyszne migdalowe pancakes ale zazwyczaj w weekendy)  jedza je ze sliwkowa marmolada, ktora kupujemy w polskim sklepie - z innym dzemem Maya nie zje:) W weekendy robie wieksze sniadania np: french toast ze slodkiego chleba (breakfast bread) albo jajecznice, kanapki z wedlina i serem itd Na lunche dzieciaki uwielbiaja jesc parowki (zazwyczaj kupuje cielece paroweczki dla dzieci w polskim sklepie) panini - grillowane kanapki na cieplo z wedlina, serem i pesto, chicken nuggets czyli male kawalki kurczaka w panierce. Na obiady robie im czesto zupy - bo obydwoje je lubia (szczegolnie pomidorowa, rosolek, ogorkowa), przemycam im w ten sposob troche warzyw, dodaje makaron - lubia taki w ksztalcie literek, poza tym na liscie ulubionych potraw znajduja sie  nalesniki, schabowe, klopsiki, ktore robie z mielonego kurczaka i podaje w sosie pomidorowym z makaronem. Zjedza tez  pieczonego lososia, i inne ryby, zwlaszcza jesli podam je z  ogorkowo - koperkowym sosem,  kurczaka zjedza pod kazda postacia. Nie przepadaja za warzywami, ale zjedza zawsze mizerie, buraczki (nawet z chrzanem) Maya polubila ostatnio zielona fasolke i czasami przelknie pare kesow brokulow, Olus nie przepada ani za fasolka (chociaz kiedys tak zajadal az mu sie uszy trzesly) ani za brokulami, ale bardzo lubi kukurydze, obydwoje zjedza groszek z marchewka, ogorka kiszonego i konserwowego i surowke z kiszonej kapusty. Nie tkna gotowanych ziemniakow, wiec czesto robie pieczone ziemniaczki - te troche przypominaja im frytki wiec zjedza:) Jesli chodzi o owoce to obydwoje maja wstret do bananow, Maya toleruje tylko jablka i truskawki i ewentualnie winogrona, Olus wciagnie niemalze kazdy owoc - zwlaszcza maliny. Olus jest typowo mleczny  - uwielbia sery i jogurty. Przepada za slodyczami. Maya nie cierpi zadnych papek i jedzenia o nieokreslonej konsystencji lub takiego, ktory jej pobrudzi rece - dopiero niedawno zaczela jesc ciasta i to tylko niektore, uwielbia wszelkiego rodzaju krakersy, obydwoje lubia orzechy i suszone owoce.  No i oczywiscie zawsze i wszedzie zjedza pizze, frytki i lody:) Staram sie poszerzac ten ich jadlospisowy repertuar, ale roznie z tym bywa. Za swoje najwieksze sukcesy uwazam fakt, ze moje dzieci jeszcze nigdy nie jadly cheeseburgera, nie pija zadnych napojow gazowanych,  nie podjadaja chipsow, jedza tylko ciemny lub pelno-ziarnisty chleb, nie podaje im zadnych puszkowanych swinstw, wszystkie zupy robie sama, jesli decyduje sie na skorzystanie z  jakiejkolwiek mrozonki - wybieram najzdrowsze, najbardziej naturalne i organiczne. Mleko i jajka jemy tylko organiczne. Pija specjalna wode dla dzieci z fluorem, dodaje do niej troche soku. Pizze i frytki jedza praktycznie tylko w restauracjach i w podrozy.
Wydaje mi sie, ze jedza zdrowiej niz inne amerykanskie dzieci, ale zawsze moglo by byc lepiej....

poniedziałek, 28 marca 2011

Liczne talenta naszego potomstwa

Kazdy rodzic lubi sie chwalic zdolnosciami swoich dzieci:) Tyle, ze czasami niektore umiejetnosci naszych dzieciakow troche nas zaskakuja, zastanawiaja, rozbrajaja, albo tez czesto gesto po prostu doprowadzaja do rozpaczy. Moja dzieciarnia jest pod "tym" wzgledem rowniez baaardzo uzdolniona:)
Jesli na przyklad chcecie zeby ktos was zameczyl gadaniem o sobie, swoich rozmyslaniach, prezentach, o ktorych sobie marzy i planach dotyczacych swoich wlasnych urodzin, podrozy, strojow itd - polecam moja corke:) Jest idealna kandydatka - bo jej buzia sie nie zamyka a sens jej wypowiedzi i puenta, do ktorej czasami udaje jej sie dojsc w swoich dluuugich monologach pozostawia wiele do myslenia:)
Jesli natomiast lubicie sluchac dzieciecego spiewania - mam syna, ktory chyba jest bardzo niewyzyty muzycznie, spiewanie to jego pasja, szczegolnie w samochodzie i najbardziej do piosenek Usher'a, ale nie pogardzi innymi aktualnie popularnymi przebojami. Jest bardzo elastyczny jesli chodzi o zanry muzyczne - jest w stanie wczuc sie w najbardziej rzewne kawalki.
Maya jest tez wspaniala planowiczka! Ma juz wybrane prezenty urodzinowe, na kilka lat wprzod, i to jest bardzo pomocne bo juz dzisiaj wiem co moja corka zyczy sobie na swoje 11ste urodziny! (gwoli przypomnienia moze dodam ze ma aktualnie lat 5:))
Alex natomiast w konkursie na najszybsze i najwieksze brudzenie siebie i wszystkiego dookola siebie zajalby na pewno pierwsze miejsce! Jest wprost niesamowitym glajdziarzem. Nie wiem doslownie skad u niego takie zdolnosci... , ale cokolwiek robi potrafi sie ofajdac tak dokumentnie, ze rece opadaja. Jesli je ciastko, to ciasteczko jest WSZEDZIE!!! Jego obiadek zbieram po calym domu, a lozeczko, w ktorym spi (orginalnie brazowe) jest mleczno- brazowe, bo nie wiem jak on to robi, ale dla niego kubeczki "nie-kapki" pieknie sobie kapia:)
Jesli macie troche za cicho w domu i chcelibyscie nieco ozywic atmosfere swojego domostwa - polecam Maycie, ktora ZAWSZE glosnosc nastawiona ma na maksimum, do tego przechodzi okres operowy i cwiczy swoj glos w tym wlasnie kierunku, do tego uwielbia komponowac swoje wlasne piosenki - zazwyczaj z tylko jednym baaaardzo denerwujacym wersem, ktorym powtarza w swojej piesni 534789 razy:)))
Co jeszcze moje dzieci wspaniale potrafia???? Aaaaa zapomnialabym! Chowanie rzeczy to wybitna specjalnosc Alexa. Czasami wydaje mi sie, ze nic innego nie robie tylko szukam rzeczy, ktore trafily w klejace lapki Olusia. Stracilismy  juz obraczke Wiesia, na szczescie tylko na pare dni, po ktorych udalo mi sie przylapac go na bawieniu sie nia.
Osobom, ktore nie maja dosyc slyszenia komplementow na swoj temat - w szczegolnosci swojego stroju i bizuterii polecam nasza Maycie, ktora potrafi sypac komplementami jak z rekawa, ...ale nie jest to zupelnie bezinteresowne, bedzie musieli sie odwdzieczyc tym samym. Maycia uwielbia kiedy ktos pochwali jej stroj, fryzure lub tzw "jewels":)
Moje potomstwo jest w stanie rowniez zagospodarowac puste sciany kazdego mieszkania - jesli takowe posiadacie Olus moze wpasc na chwile z zestawem kredek, olowkow i flamastrow i zapewniam was, ze  wasze sciany nigdy juz nie beda wygladac nudno:) Ale wiem ze nie kazdemu podobaja sie freski na scianach...w takiej sytuacji mozecie zatrudnic Maycie - ona namaluje wam tyle portretow ksiezniczek, syrenek i innych postaci z dzieciecych bajek ze nie nadazycie ich zawieszac.
Do tego moj syn aspiruje do tytulu "zlotej raczki" wiec probuje naprawiac nam sprzety w domu - nawet te, ktore tego nie wymagaja:) Ma specjalne narzedzia, ale nie ogranicza sie do nich oczywiscie. Stukanie, walenie i innego rodzaju mlotkowanie slychac w naszym domu od rana do wieczora, skutkiem czego mamy pare dziur w scianach, podziurkowane stoly itd
Maya natomiast byc moze kiedys zostanie rezyserem lub scenarzysta tzw: soap operas czyli tasiemcowych, niekonczacych sie bzdurnych seriali dla gospodyn domowych. Skad to przeczucie...coz moze stad, ze codziennie slysze jak bawiac sie swoimi Barbie moja corka wymysla tak zakrecone historie, ze procz parskania po cichutku smiechem bardzo sie zdumiewam. Maya specjalizuje sie w dramatach milosmych, nie wiem tylko czy jest az tak tolerancyjna i liberalna osobka czy tez plec (w tym wieku jeszcze) nie odgrywa wiekszego znaczenia...w jej trojkatach milosnych czesto sa trzy panie, ktore nie moga sie zdecydowac, ktora w ktorej sie kocha i za ktora  "wyjdzie za maz". Maycine scenariusze sa  bardzo czesto autobiograficzne - jej postacie narzekaja na mlodszych braci, ktorzy im sie psoca, przyznaja sie, ze ssia kciuka, albo maja jakies problemy odzwieciedlajace te, ktore miala tegoz dnia w szkole lub w domu. Tak wiec jesli znudzily wam sie brazylijskie, polskie i amerykanskie seriale to wpadnijcie do naszego domu a ubawicie sie po pachy:)
Takze jak widzicie my tez z Wiesiem mamy sie czym pochwalic, nasze dzieci sa wszechstronnie uzdolnione. No ale nie ma sie co dziwic - dobre geny po prostu:)))