czwartek, 28 marca 2013

Wesołego Alleluja!

W tym roku Wielkanoc doslownie absolutnie nas zaskoczyla, ni stad ni zowad juz jest za rogiem...Zero wyczekiwania, zero przygotowania, wszystko w biegu. Do tego pogoda jakas slabo wiosenna...zupelnie tez jakas nieprzygotowana...
W zeszlym roku o tej porze chodzilismy juz na basen, a dzisiaj w drodze do szkoly widzialam szron na dachach domow...Ale mowie wszystkim znajomym zeby nie narzekali, bo nie maja prawa! Pare zimnych nocy i chlodnych dni nawet jesli jest juz koniec marca nie upowaznia nikogo do uzalania sie nad soba. Szczekaja zebami, ale niewielu wpadnie na pomysl zeby sie cieplej ubrac:) Smiac mi sie chce jak widze flip flops przy paru stopniach powyzej zera...:)
Od dzisiaj ma juz byc cieplej, ale my dzis w nocy juz pedzimy do NC gdzie bedzie jeszcze zimniej niz u nas:)
Zycze naszym wszystkim czytelnikom milych, rodzinnych, wesolych i choc troszke wiosennych Swiat Wielkanocnych. Smakowitych jajec i niezbyt mokrego dyngusa bo przy aktualnej aurze to moze sie zakonczyc tylko przeziebieniem:)))
Wiesiu oznajmil mi dzisiaj ze tegoroczny marzec zostal nazwany - marchuary:)))
Miejmy nadzieje ze kwiecien przeplecie tez troche wiosny...

poniedziałek, 25 marca 2013

Cocoa Beach

Dostalam ponaglenie od mojej rodziny zebym troche poblogowala znowu, bo sie niecierpliwili ze nic sie nie odzywam...
Nie pisalam, bo dzieci mialy przerwe wiosenna w szkole i musialam im jakos zorganizowac czas, a potem zrobilismy sobie mala wycieczke na wschodnie wybrzeze do Cocoa Beach. Kilku naszych znajomych spedzalo tam wakacje i chcialam zobaczyc co tam jest takiego ciekawego... I nic wielce interesujacego i unikalnego nie znalezlismy...ale plaza jest bardzo ladna, i fale na oceanie, wiaterek przyjemny.  W drodze zahaczylismy o Bok Tower Gardens
na najwyzszym zniesieniu Florydy (az 90m ponad poziom morza:)))) Ta wieza jest noegotycka i art deco, ma 62 m wysokosci i na jej szczycie znajduje sie carillon czyli takie jakby organy z ponad 60 dzwonow. Codziennie wygrywaja na nich koncerty, my akurat zalapalismy sie na koncert na zywo. Wokol wiezy sa piekne ogrody i ze wzgorza jest ladny widok.
Dzieci byly zachwycone pobytem w hotelu, na plaze wbiegly jakby nidy w zyciu oceanu nie widzialy:)) Woda byla baaardzo zimna, ale troszke sie poplumkali, potem skorzystali z basenu hotelowego, mimo, ze woda w nim tez nie nalezala do cieplejszych cieczy - przynajmniej dla mnie. W ramach atrakcji wycieczkowych zabralismy dzieciary na mini golf co bardzo im sie spodobalo, chociaz Olus uprawial chyba hokey na trawie:)))
Wiesiu skorzystal z okazji i dwukrotnie o swicie zabral swoj aparat na wycieczke do rezerwatu ptasiego na Merrit Island - zrobil cudne zdjecia.
Milo bylo tak sie oderwac od codziennych obowiazkow - chociaz na 3 dni:)


piątek, 1 marca 2013

Skad? I dlaczego?

Mialam tutaj umiescic cala skomplikowana historie mojego przybycia i pozostania w Stanach...ale przypomnialo mi sie ze juz o tym pisalam kiedys (bo ludzie sie dopytywali... ) 1 maja 2006 roku - Sprowokowane odpowiedzi!
Nie bede sie wiec powtarzac. Moge jedynie dodac pare bardziej lub mniej istotnych szczegolow bo wczesciej pisalam bardzo ogolnie.
Wyjazd do Stanow nie byl w ogole moim pomyslem, a mojego owczesnego narzeczonego. Nie podskoczylam z radosci slyszac te kosmiczne plany, bo nasz zwiazek powoli sie rozpadal i mialam przeczucie ze ten wyjazd nam absolutnie nie pomoze skoro nie moglismy jechac razem. Balam sie ze bedzie chcial zostac w Stanach - bo zawsze fantazjowal o emigracji...Obawialam sie, ze nie bedzie mnie stac na taki wydatek, ze bede tesknic za rodzina itd. Koniec koncow zaryzykowalam wyslanie swojego zgloszenia do programu tylko dlatego, ze mialam nadzieje spotkac sie z moja przyjaciolka Becia,  w mojej sytuacji to byl jedyny sposob by ja odwiedzic, ale dowod wplaty pierwszej raty wypisal za mnie wyzej wymieniony pomyslodawca poniewaz sama nie mialam jeszcze w sobie tyle pewnosci by to zrobic:))) 3 tygodnie pozniej zerwalismy i zostalam sama z kilkustronicowa aplikacja, ktora musialam wypisac w jezyku angielskim...i po dluuuugim zastanowieniu sie wypisalam ja i wyslalam bo jako singielka i tak nie mialam zadnych planow na wakacje, stwierdzilam, co mi szkodzi...podszkole jezyk, zwiedze troche swiata, odwiedze Becie. Wize dostalam fuksem tez, bo pare dni po jej otrzymaniu zmienili przepisy i przyznawali je tylko studentom, ktorzy mogli pochwalic sie wpisem na nastepny semestr studiow, a ja je wlasnie konczylam, wiec nie moglabym takiego dokumentu pokazac.  I dziwnym trafem zostalam wybrana przez Seacamp ma Big Pine Keys, ktory po telefonicznym interview zaproponowal mi tam prace - tylko pare godzin samochodem od miejsca zamieszkania Beci:)
Swoja prace magisterska oddalam 24 maja, 26 mialam obrone, 30 juz siedzialam w samolocie do Miami.
Emigracji nie planowalam, mimo ze pobyt na Keys bardzo mi sie podobal. W polowie wakacji wykupilam sobie lot z Miami do Nowego Yorku, bo Camp America gwarantowala powrot ale tylko z Nowego Yorku. Becia urabiala mnie przy kazdej okazji rozmowy, miala gotowy caly plan:))) To byla dla mnie najwieksza i najciezsza decyzja, dlugo rozwazalam swoje opcje - bo to niby lepsze zycie, o ktorym mowila wiazalo sie w moim przypadku z wieloma wyrzeczeniami - bycie nielegalnym immigrantem bo moja wiza sie konczyla, zrezygnowaniem z mojego wyksztalcenia, tesknota za rodzina i przyjaciolmi, ktorzy pozostali w Polsce. Ja nigdy nie marzylam o zyciu w Stanach, Stany mi nigdy nie imponowaly - bardziej smieszyly, ale w Polsce nie mialam jakis cudnych perspektyw...W koncu po ciezkich debatach ze soba i z bliskimi zdecydowalam ze zostane na troche, tylko zeby zarobic  , podszlifowac jezyk - dzieki czemu mialabym lepszy start po powrocie.
W dniu mojego " planowanego wyjazdu" mialam pierwsza randke z Wiesiem i po powrocie juz wiedzialam gdzies w glebi mojego serca ze chyba bede musiala zrewidowac swoje pierwotne plany:)))
Nie jestem jednak jedna z tych panien z "Bachelor", ktore po pierwszej randce twierdza ze sa absolutnie zakochane, zajelo mi pare miesiecy bym zdala sobie sprawe, ze nie moge juz wrocic do Polski bo bede po prostu nieszczesliwa. Nie bylo zadnego konkretnego dnia, momentu, ani nawet rozmowy, w ktorym podjelam ta decyzje po prostu zostalam.
Piszecie ze mam wspaniale zycie, smieszy mnie to troszke, bo moje zycie naprawde nie jest tak cudowne jak sobie wyobrazacie, ale moja codziennosc jest  moze troche mniej szara, mam mniej problemow na codzien moze, jest dobrze, jestem szczesliwa tutaj, stworzylam sobie taka namiastke  polskiego domu, stworzylam rodzine, to jest moje szczescie i o tym zawsze marzylam.  I nie wiem jak wygladalo by moje zycie w Polsce - na pewno bylo by bardziej rodzinne, na pewno bym pracowala, wykorzystywala swoje wyksztalcenie, na ktore tak ciezko pracowalam, spelnialabym sie zawodowo, i na pewno nie bylo by tragicznie:)
Zrezygnowalam z paru swoich ambicji, a moze tylko odsunelam czas ich realizacji na jakis czas..., rodzine w Polsce widze tylko raz na pare miesiecy lub lat, tak wiec nie jest tak wspaniale...Ale mam wspanialego meza, cudne dzieci - nawet jesli maja na sobie wiecej tluszczyku:), pogode za oknem, o ktorej zawsze mi sie marzylo w polsce, i mieszkam w kraju pelnym mozliwosci i milych usmiechnietych ludzi.
Czasami los, zbieg okolicznosci, przypadek, knowania najblizszych czy zwykle podjecie ryzykownej okazji plata nam figla i wywraca nasze zycie do gory nogami:)