niedziela, 15 listopada 2020

Dużo się zadziało...

 Witam was po krótkiej acz bardzo produktywnej przerwie, w czasie której wiele się wydarzyło w naszym życiu - osobistym, domowym, jak i politycznym i publicznym!

Jak zapewne wiecie już z mediów - będziemy mieć nowego, innego prezydenta!!!! 

Udało nam się!!!! Ludzie dobrej woli się zmobilizowali, mieliśmy rekordową frekfencję w tym głosowaniu, wszyscy przeciwko Trumpowi się zjednoczyli i zagłosowali co było dla mnie czyms naprawdę wzniosłym! Miałam wrażenie, że stanęlismy przeciwko złemu i wygralismy bitwę!

Było to bardzo wzruszające przeżycie, zwłaszcza, że czekaliśmy na wyniki tak długo i w takiej niepewności...ta ulga po otrzymaniu dobrych wiadomości była nie do opisania! Dosłownie miałam łzy w oczach ze szczęścia kiedy oglądałam zwycięskie mowy Kamali i Bidena!!!

Bolał mnie jednak fakt, że prawie połowa głosujących amerykanów wybrała tego idiotę i tym samym wszystko co on sobą reprezentuje...martwi mnie to bardzo:( Tym bardziej, że kilku z nich to moi dobrzy znajomi...nie rozumiem dlaczego stanęli murem za tak zepsutym człowiekiem i czemu chcieli powierzyć przyszłość tego kraju w rękach kogoś kto absolutnie nie ma pojęcia o byciu prezydentem....

Dla mnie ta jedna przemowa Bidena i Kamali dała mi tyle nadziei na przyszłość, nawet jej forma - składna , rzeczowa, inteligentna miała więcej sensu i przemawiała do mnie bardziej niż bełkot Trumpa! 

Jestem dumna, że wreszcie kobieta obejmie jedne z najwyższych stanowisk w tym kraju - czas najwyższy i jeszcze bardziej przejeta jestem tym że jest ona potomkiem imigrantki!!!! Jej zwycięstwo toruje drogę mojej Mayci!!!! 

To wydarzenie zdominowało prawie ten miniony tydzień, prawie ponieważ jednocześnie z bitwą elekcyjną, ja walczyłam na zupełnie innym froncie, osobisto-zdrowotnym...a mianowicie odważyłam się na operację kregosłupa!!!!!

Po latach w bólu, zapoczątkowanego przez mój wypadek samochodowy, zdecydowałam się zaryzykować - mając na względzie moją przyszłość, i poddałam się mało inwazyjnej, endoskopowej operacji dwóch dysków wystających z mojego kręgosłupa, by przestały naciskać na nerw w mojej lewej nodze.

To była moja pierwsza operacja w życiu, odbywała się w klinice, nie w szpitalu, ale pod całkowitą narkozą. Cała impreza trwała niecałe 5 godzin i weszłam i wyszłam z tej operacji na własnych nogach!!!

Dla mnie bomba, bo pobyt w szpitalu u nas kosztuje tysiące dolarów, a jeśli nie jest on w ogóle potrzebny ani wymagany to najlepiej go uniknąć. 

Mam leżeć i odpoczywać a jeśli chodzę lub siedzę muszę używać specjalnego pasa usztywniającego. Nie mogę się w żadnym wypadku schylać, ani skręcać, ani podnosić nic cięższego niż 5 kilo. 

Nie czuję żadnego strasznego bólu, nawet w dzień operacji, mocne przeciwbólowe piguły, które mi przepisali wzięłam dopiero na noc, bo się bałam, że mnie rozboli bardziej i miałam nadzieję, że lepiej zasnę - nic z tych rzeczy się nie zdarzyło - nie bolało i nie zasnęłam:( Oczywiście mam dolną część kręgosłupa obolałą, ale jestem przyzwyczajona bo różnych boleści i prawdę mówiąc miewałam gorsze bóle w przeszłości. 

Nie mogę zbyt długo siedzieć czy stać bo wtedy mam straszne ciśnienie i cierpnie mi cały odcinek lędźwiowy ale nie ma tragedii. 



A tak to wygląda teraz...mam nadzieję, że kiedy wszystko się zagoi i wróci do normy mój biedny nerw trochę się zregeneruje i nie będzie mi już tak dokuczał...trzymajcie za mnie kciuki!!! 

Zwłaszcza, że już za tydzień mam wrócić do pracy...

Trzecim wielkim wydarzeniem w naszym życiu jest ukończona kuchnia!!!! Prawie dwa pół roku nam to zajęło, bo nie robiliśmy wszystkiego od razu, ale w końcu mogę się pochwalić produktem finalnym!



Przypomnę jak to wyglądało na początku... chociaż nie mogłam znaleźć zupełnie początkowej fazy, poniżej fotka po położeniu podłogi, wymianie lodówki i mikrofali...


  
Nastepnym krokiem było pomalowanie szafek i wymiana kuchenki na nowszą z dwoma piekarnikami



Ale to mi jeszcze do szczęścia nie wystarczyło, bo krew mnie zalewała na widok naszego kuchennego zlewu, który jak widać poniżej wyglądał koszmarnie...i ponieważ wylany został jako jedna część razem z blatami z tworzywa zwanego korianem - nie można bo było wymienić bez wymiany blatów i nie można go było domyć bo te plamy były wżarte, wchłonięte przez to tworzywo:(((



Tak więc postanowiliśmy zmienić blaty w kuchni, tym razem na kwarcowe, nie granitowe - bo te są porowane i mogą postawać na granicie plamy - o czym się na własnej skórze przekonałam w poprzednim domu:( Jednocześnie wymieniliśmy zlewozmywak na żeliwny!



Ale na tym też nie zakończyliśmy naszych udoskonaleń. 
Dodaliśmy jeszcze tzw: backsplash czyli kafelki ozdobne na ścianach





I taki jest końcowy efekt naszych starań!
Jestem bardzo zadowolona! 
I cieszę się, że udało nam się doprowadzić do końca nasz plan!



To tyle nowinek z naszego życia!

W kolejnym poście mam nadzieję pochwalić się udoskonaloną pralnią!!!


wtorek, 6 października 2020

Pomarańczowy idiota

 Nie zamierzam upolitycznić tego bloga - to blog z założenia rodzinny ale musze gdzieś wylać moje żale i poskarżyc sie trochę!!!

Oczywiście jak się domyślacie chodzi o amerykańskiego prezydenta koloru pomarańczowego nie grzeszącego rozumkiem czy taktem:(

Jeśli popieracie go (za co?????) to radzę nie czytać tego post dalej... bo nie będę delikatna!

Ale zacznę od początku...

Zapewne zdarzyło wam się raz lub nieraz poznać, zobaczyć, słyszeć kogoś kogo absolutnie nie mogliście ścierpieć??? Czasami tak się zdarza, nawet bez powodu większego ktoś was denerwuje, lub z miejsca pałacie niechęcią do dane osoby...? 

Ja, przyznaję się bez bicia, miałam Trumpa, od początku kiedy pojawił się w TV prowadząc swój show, za nadętego bufona, który dba tylko o swoj wizerunek i noty swojego programu. 

Kiedy zaczął kandydować na prezydenta nie dawałam mu żadnej szansy widząc, że jest totalnym idiotą i mając nadzieję, że amerykańskie społeczeństwo zobaczy to również. Ale nie wzięłam pod uwagę, że część amerykanów głosuje za partia republikańską nawet jeśli człowiek, który ją reprezentuje nie dba w ogóle o wartości propagowane przez tą partię, część ludzi jest mało inteligentna niestety a część niestety popiera rasizm, szowinizm i nacjonalizm więc pójdzie za tym półgłowkiem:((( 

Tak więc 4 lata znosiłam tego absolutnego debila i nie mogłam uwierzyć w głupoty, które wygaduje, błedy i wpadki które produkuje, obraża, kłamie, przeinacza fakty i po prostu krew mnie zalewała!!!! Moje dzieci wypowiadają sie w bardziej składny i logiczny sposób niż ten prezydent!!! Opinie, które wygłasza zazwyczaj mijają sie z prawdą lub są jakimiś wybujałymi kłamstwami wrecz bredniami! W życiu nie słyszałam większego idioty na tak wysokim stanowisku.  

Ale w tym roku przeszedł samego siebie - o ile to w ogóle to możliwe!!! 

Zignorował rozprzestrzeniającego się wirusa najpierw twierdząc, że to ściema, potem ogłosił, że to zwykła grypa i nie ma co panikować bo jak tylko przyjdzie cieplejsza pogoda wirus zniknie jak jakis cud!!! 

Kiedy wreszcie doszło do tego jego ptasiego móżdzku, że zaczęła sie pandemia zaczął podważać zalecenia lekarzy i naukowców. Radził wstrzykiwać sobie płyny dezynfekujące, promował uparcie lek, który nie leczył wcale chorych - jakby miał jakieś udziały w jego sprzedaży... a do tego do dnia dzisiejszego przeciwstawia się noszeniu maski!!! 

Skutkiem czego sam się zaraził i mam nadzieję, że w dniu w którym sie dowiedział posrał sie w gacie ze strachu!  A nie wiadomo dokładnie kiedy  to było bo nie uwolnili tej informacji... najprawdopodobniej nie testował się tak często jak twierdził i pozarażał pół Białego Domu i dopiero kiedy naprawdę źle się poczuł ujawnił info o swojej chorobie. 

A teraz kiedy ma się troszkę lepiej - po tym jak skakali nad nim jak jak jajkiem w szpitalu i gdzie otrzymał wszelkie mozliwe terapie anty-covidowe dostępne w Stanach,  oświaczył w tweet, że nie ma sie czego bać! Covid to nic strasznego!!! I to oświadczenie rozpętało straszną burzę!!! 

To tak jakby napluł w twarz wszystkim ofiarom tego wirusa:( 

Nie mam już słów by opisać moje obrzydzenie tym osobnikiem i powiem wam szczerze czuję się z tym strasznie bo naprawdę nie jestem osobą, która lubi lub chce pielęgnować takie uczucia nienawiści w sobie. Naprawdę nie mam już sił na znoszenie jego obecności w mediach, nie mam siły czuć takiej niechęci do kogokolwiek, nie mogę już patrzeć na tą jego pamarańczową gębę i wysłuchiwać tych jego narcystycznych dyrdymałów!!! Nie mogę, nie chcę i bedę popierać żadnego polityka na stanowisku, który ma za nic ludzkie życie, popiera nazistów, rozdzielanie rodzin w ramach prawa imigracyjnego, regularnie zdradza swoja żonę, kłamie i mataczy na każdym kroku, ma gdzieś naszą planetę, woli stawiać ściany zamiast pomogać innym, nie potrafi sklecić prawidłowego zdania nawet i jest na tyle głupi by swoim zachowaniem narażać życie i zdrowie innych, bo nie ma szacunku dla nikogo i niczego!!!! 

Więc proszę was jeśli czytacie ten blog i możecie głosować w tych zbliżających sie wyborach zagłosujcie przeciwko Trumpowi!!!! Błagam was! Wiem, że Biden nie jest może żadna rewelacją ale w porównaniu z Trumpem jest rewelacyjny i jest aktualnie jedyną nadzieją by odebrać władzę idiocie, który ma gdzieś ludzi umierających na wirusa, imigrantów, zmianę klimatu,  rasizm systemowy, i praktycznie wszystko i wszystkich prócz siebie i swoich notowań! 

A jeśli nie możecie głosować to módlcie sie proszę by Biden zdobył większość głosów elektoralnych bo inaczej pogrążę się w jakiejś totalnej depresji:((((



 



poniedziałek, 7 września 2020

Kupuj ze mną w Macy's

Pracuję w Macy's jak wcześniej już wspominałam i lubię się ładnie ubrać o czy juz wielokrotnie pisałam. 

Postanowiłam za namową mojej szefowej wykorzystać  moją pasję faszonisty i możliwości pracownika Macy's i zapisałam się na "macysstylecrew" - to grupa ludzi, zazwyczaj zatrudniownych w Macy's, którzy promują produkty sprzedawane w tymże sklepie za pomocą social media czyli facebook, instagram, twitter itd. Jesli zainteresują swoich znajomych i innych oglądających i dzieki temu dojdzie do jakiejś sprzedaży dostaną prowizję. 

Właściwie zostałam nominowana do tej roli już w zeszłym roku, nikogo nie zmuszaja ale zachęcają trochę jeśli widzą potencjał...ja jakoś nie czułam się na siłach wtedy. Ale parę miesiecy temu poczułam chęć spróbowania czegoś nowego i złożyłam aplikację.

I tak od początku lipca robie regularnie posty na facebooku i instagramie - zazwyczaj moich stylizacji zanim wyjdę do pracy, ale również produktów z którymi mam styczność w miejscu pracy, a które według mnie są super a jeszcze lepiej jeśli są na jakiejś przecenie. Jak już wcześnie wielokrotnie wspominałam ja jako rodowita poznanianka kupuję moje ciuszki i bizuterię w wiekszości na przecenach i mam z tego wiele satysfakcji i chcę by moi potencjalni klienci również mieli jakieś korzyści z zakupów ze mną:)

Oczywiście na razie zaczynam dopiero...ale juz mogę pochwalić się kilkoma sprzedażami!!! 

Nie oczekuję żadnych kokosów, by zarabiać dużo musiałabym mieć duże zaplecze "przyjaciół" na facebooku i "followers" na instagramie a z tym trochę kuleję, ale wyszłam z założenia, że skoro mój styl ubierania może mi pomóc zarobić pare dolców to czemu nie skorzystać i zrobić sobie fotki przed wyjściem do pracy...

Niestety tylko moi znajomi w Stanach moga dokonać zakupów na mojej witrynie sklepowej do której link umieściłam również na tym blogu:) Macy's nie funkcjonuje w Polsce:( 

Ale jak chcecie sobie zobaczyć  z ciekawości to zapraszam!

Jeśli mieszkacie w Stanach tym bardziej zapraszam... może zobaczycie coś co wam sie spodoba na mojej witrynie w cenie która was skusi do zakupu...Zawsze możecie co nowego promuję...

Poniżej parę fotek, które opublikowałam w necie i cieszyły sie dużą popularnością!














 


piątek, 28 sierpnia 2020

Implant dla szczerbatej

 Nie odzywałam się jakiś czas bo byłam w wyjatkowo ponurym nastroju niestety. 

Wraz z początkiem sierpnia przezylam bardzo traumatyczne wydarzenie w moim życiu osobistym, które bardzo mnie zestresowało i zdołowało na parę tygodniu - a mianowicie straciłam ząb! 

Nie śmiejcie się... to nie byle jaki ząb, tylko moja prawa jedynka i straciłam go na zawsze:(((

Ale zacznijmy od początku...od samego początku...

Będąc uczennicą podstawówki jeszcze w Polsce mieliśmy zawsze rutynowe sprawdzanie uzębienia u szkolnej dentystki - pamiętacie te wizyty??? Ja niestety miałam zawsze słabe zęby i skłonność do dziur - szczególnie pomiędzy zębami i wtedy właściwie zawsze musiałam mieć łatane dwie dziurki:(

Może gdyby wtedy któraś z dentystek uświadomiła mi, że powinnam codziennie flossować zęby nicią dentystyczną uniknęłabym wszystkiego co się później stało....ale żadna sie nawet nie zająknęła:(

W którymś momencie odkryto u mnie takiż właśnie ubytek pomiędzy jedynkami. 

Ponieważ były to jedynki zabrano mnie do prywatnego dentysty na plomby światłoutwardzalne - ówczesna nowość, bardzo drogie, ale nie widać ich jak inne. Ale plomby wypadały...Wypełnienia robiły się coraz większe... aż pewnego dnia część mojej prawej jedynki sie ułamała wraz z plombą:( To też naprawiono...aż na studiach dostałam koszmarnego bólu i trzeba było zrobić leczenie kanałowe tejże jedynki - dodam bez znieczulenia:( 

Po tym super bolesnym leczeniu moja prawa jedynka będąc martwą zaczęła ciemnieć niestety i odznaczała się od reszty. Skutkiem czego przestałam się uśmiechać pełną gębą i straciłam wiele pewności siebie.

Moim marzeniem była piękna biała koronka na moim ohydnym zębie....i marzenie to spełniłam mieszkając już w Stanach. Za namową mojego dentysty zrobiłam sobie 4 frontowe zęby płacąc pełną cenę - bo to był zabieg kosmetyczny.

Ale jak bardzo szczęśliwa byłam mogąc znowu się pięknie do wszystkich uśmiechać!!!

To szczęście moje trwało do 6 sierpnia 2020 kiedy to próbując ugryźć trail mix ułamałam moją prawą jedynkę wraz z wiekszością mojego martwego zęba na którym koronka była nasadzona:(((

Dentysta od razu zawyrokował, że nie da sie tego naprawić, za mało zęba pozostało i koronka nie będzie sie trzymać:( Dał mi dwie opcje: zrobić sobie w to miejsce implanta lub mostek.

Obydwie kosztowne w Stanach i obydwie wymagające czasu... a tymczasem ja biedna wyglądałam jak wiedzma, chociaż według Olusia bardziej jak pirat:) 

Szczęściem w nieszczęściu okazały się maski, które teraz musiamy wszędzie nosić. Dzięki nim mogłam wyjść z domu, iść do pracować, zrobić zakupy w supermarkecie... Nie wiem co bym zrobiła gdybyśmy akurat nie walczyli z epidemia...

Koniec końców zdecydowałam sie na implanta, bo mostek wymagałby ode mnie poświecenia dwóch kolejnych zębów, na których musiałby sie jakoś trzymać.

Implant jest trochę droższą opcją, i chyba dłużej sie na niego czeka, ale to już jest opcja do końca życia.

Tak więc trafiłam do bardzo kompetentnego i niezwykle miłego, profesjonalnego i wyrozumiałego chirurga dentystycznego, który przyśpieszył dla mnie cały proces ze względu na to, że chodziło o jedynkę - która w Stanach tak na marginesie jest zębem numer 8!, i dzis juz mija tydzień od mojego zabiegu usunięcia korzenia mojego martwego zęba i zamocowania implantu w mojej kości. 

Często nie można tego zrobić wszystkiego od razu, zazwyczaj usuwają ząb, czekają aż sie rana zagoi, potem muszą zrobic jakis graft kości by wzmocnić istniejącą kość by móc potem zamocować implant. W moim jednak przypadku na szczęście kość sie nadawała. Cała akcja trwała niecałe pół godzinki, nic nie czułam podczas zabiegu i kosztowała mnie ta impreza 3tysiączki zielonych:( 

Nastepny niecały tysiąc zapłacę za koronkę, którą zamocują na moim implancie..... za 4 miesiące!!!!

Tyle czasu ponoć trwa zespalanie się implantu z kością a do tego czasu dostałam sztuczny ząbek na sztucznym podniebieniu tak zwany flipper, który moge sobie nosić przez te 4 miesiące. Ząbek jest wyjmowalny ponieważ nie mogę nic w nim gryźć:(((( Tak więc jedzenie publiczne musi poczekać...raczej nie będziemy bywać przez następne miesiące w restauracjach bo nie chcę straszyć ludzi:(

Mimo tak długiego oczekiwania i posiadania jedynie sztucznego zęba tylko i wyłącznie na pokaz dobry humor mi wrócił bo mogę sie juz ludziom pokazywać bez maski i jestem na drodze do naprawy mojej pechowej jedynki. 

Mąż mój naśmiewał sie ze mnie, że w najlepszym momencie straciłam ten ząbek :) i powinnam być uradowana nakazem noszenia masek teraz - i tak też było, aczkolwiek trudno mi było wyrażać ta radość w tak trudnym dla mnie momencie:) 

Mam wielką nadzieję, że dostanę ten ząb na Gwiazdkę... trzymajcie za mnie kciuki!



niedziela, 9 sierpnia 2020

Nasze rękodzieła domowe

 Ja mam bardzo mocne zacięcie artystyczne, przyznam się bez bicia! Od kiedy pamiętam zawsze próbowałam spełniać się w różnorodnych robótkach domowych. I właściwie nie wynika to za bardzo z moich zdolności plastycznych, bo osobicie nie uważam, że mam jakieś szczególne...ale bardziej z jakiś niewyjaśnionych chęci do produkcji swoich własnych rzeczy wszelkiego rodzaju.

W przeszłości dużo szyłam w Polsce, bo nie stać mnie było na kreacje sklepowe, poza tym chciałam być orginalna więc sama projektowałam swoje sukienki na liczne osiemnastki, sylwestry i letnie wypady nad morze. I musze przyznać, że byłam dosyć dobra jak na totalnego samouka. 

Robiłam też swetry na drutach, szydełkowałam trochę, przerabiałam meble, czesałam koleżanki na imprezy, stworzyłam swoje własne ramki do zdjęć i liczną biżuterię...dawałam wszędzie upust swojej kreatywności.

Wprowadzenie się do nowego domu wyzwoliło we mnie jeszcze więcej chęci do udekorowania naszego gniazdka własnoręcznie wykonaną sztuką i realizowaniem wielu pomysłów, które gdzieś tam drzemały we mnie. 

Przypomniałam sobie, że dzieki mojej skłonności do perfekcji potrafię bardzo dobrze - niemalże pefekcyjnie odrysować coś z obrazka, nawet jeśli ma wiele detali! Więc nie mając za bardzo talentu plastycznego jestem w stanie stworzyć niezły szkic patrząc na pierwowzór.

Zaczęłam od kilku szkiców do stworzonego przez nas kącika czytelniczego w naszym bonusowym pokoju. Znalazłam fajne obrazki na pinterest - najpierw chciałam je zamówić lub wydrukować, ale potem stwierdziłam, że dużo więcej frajdy sprawi mi rysowanie ich. Zaangażowałam też Mayę - która w przeciwieństwie do mnie posiada duży talent artystyczny, i stworzyłyśmy 4 szkice :)

Ten pierwszy w moim wykonaniu ma cytat: To bardzo ważne by przeczytać książeczkę przed snem...inaczej jak twoje sny będą wiedzieć gdzie się zacząć...

Ten drugi, również mój, twierdzi, że książka na książki to nic innego jak skrzynia skarbów dla ciekawego umysłu...
A to jest szkic Mayci z sentencją, że Momenty to magiczne urywki pomiędzy czasem które możesz znaleźć tylko z kimś specjalnym...
I makowa panienka w wykonaniu Mayci:)


Razem z Mayą stworzyłyśmy też sobie do sypialni niezłe obrazy:) udając sie na lekcję malowania. 

Tutaj w Stanach bardzo popularne stały się takie fajne lokale w stylu "Paint and sip" albo "Paint with a twist" - rózne nasty przyjmują, ale w każdej chodzi o to samo - robisz rezerwacje na klasę - na przykład z przyjaciólkami lub całą rodziną, lub z dziećmi z okazji urodzin i robisz sobie takie malowane party podczas którego na swoim stanowisku pracy tworzysz obraz wraz z instruktorem, który pokazuje każdy najmniejszy krok, popijasz sobie winko i gadasz ze swoja grupa malarska:) Bardzo polecam!

My z Maya wybrałyśmy sobie klasę malowania obrazka z koliberkiem ale mając na uwadze kolorystykę naszych sypialni zmnieniłyśmy trochę kolory pierwowzoru by pasowały do odcieni w naszych pokojach.

Oto rezultaty...

Koliberek do naszej sypialni...

A tutaj Mayciny koliberek do jej pokoju:)

Zachęcona wynikami moich pierwszych szkiców znalazłam też bardzo fajny obrazek wprost proszący się na naszą ścianę w pokoju śniadaniowym, tym razem jednak użyłam nawet troche koloru...

Oto moja Pani Pietruszka!

No i wtedy to już zasmakowałam w rysowaniu i z rozpędu walnełam rysunio przed pokój Olusia - wspominając jego etap bawienia i zainteresowania Angry Birds:)

Moim pomysłem była również galeria prac naszych dzieci, którą postanowiłam stworzyć w pokoju bonusowym. Od ich namłodszych lat zbierałam i przechowywałam najlepsze dzieła sztuki naszych pociech z myślą o oprawieniu ich i zawieszeniu gdzieś, kiedyś w jakimś wiekszym domu ze ścianami pustymi...

I tak też zrobiliśmy, wybierając tylko najlepsze z najlepszych a czasami te najbardziej dziwne...

I teraz wygląda to właśnie tak:


Dorobiliśmy się też wszyscy karykatur i postanowilam też je wywiesić...


Do niektórych swoich projektów zatrudniam Mayę, bo ona specjalizuje się kaligrafii i potrafi lepiej niz ja zrealizować moje pomysły...

A to mój najnowszy wymysł zawieszony w małej łazience dla gości z napisem znalezionym na Pintrest,  troche spapugowanym z ulicy sezamkowej, również w wykonaniu mojej utalentowanej córki: Ten pokój dany jest wam przez literę P (Pee and Poop czyli siusiu i kupka) oraz cyfry 1 i 2 :) 

Niektóre rysunki wykonuję w sekrecie, jak ten poniżej, kiedy wpadłam na pomysł naszkicowania Mandaloriana i baby Yoda dla Olusia z okazji jego imienin. To był jego ulubiony serial, który razem z nim oglądałam zresztą, więc wiedziałam że taki obrazek bardzo mu się spodoba. Wiec znalazłam pierwowzór na internecie a po naszkicowaniu oprawiłam i oto efekt:

Moja kreatywność na tym nie skończyła się bynajmniej. W czasie kwarantanny miałam dużo czasu i postawonowiłam zrealizować moje pomysły z wykorzystaniem licznych muszelek, które przez lata nazbierałam. 

Na pierwszy ogień poszły muszle ostrygowe - wszystkie nieładne, sterane życiem w oceanie, połamane, podziurawione, te których nikt nie zbiera bo są brzydkie i wybrakowane. Taki był mój pomysł by stworzyć coś ładnego z rzeczy wyplutych przez ocean. 

Wiesiu podsunął mi co z nich zrobić i pomógł w realizacji jako zapalony motylarz i powstało nasze własne dzieło sztuki, które wisi w naszym salonie...


Pasuje do naszego plażowego kącika:)

A jak zobaczyłam ile innych muszelek jeszcze posiadam, postanowiłam zrobić z nich użytek i stworzyłam parę muszelkowych kreacji do dzięciencej łazienki...


A tu tylko dodaliśmy parę rybek, które znalazłam na naszych wakacjach, do naszego już dawno wiszącego wieloryba:)

Wiesiu śmiał się ze mnie, że może powinnam się przekwalifikować i tworzyć sztukę użytkową z muszelek:)

Znając siebie to jeszcze nie koniec...chociaż powoli zaczyna brakować mi ścian:) 

Uwielbiam tworzyć coś z niczego i zapewne jeszcze dorobimy się kolejnych okazów artystycznych:)

Zachęcam was również do spróbowania, bo nie ma nic fajniejszego niż podziwianie na ścianie swojego własnego dzieła:)))



sobota, 8 sierpnia 2020

Pandemiczne wakacje

 Zanim rozpętała się ta covidowa burza mielismy w planie wspaniałe wakacje rodzinne. Zamierzaliśmy zrobić sobie objazdówkę po zachodnich stanach i pokazać dzieciom Arizone i Wielki Kanion i Kalifornie...i właściwie jakbyśmy się uparli to moglibyśmy nadal jechać i zwiedzać takie na pół gwizdka bo część atrakcji pewnie byłaby zamknięta. Ale cała ta podróż wiązałaby się z większym ryzykiem, stresem i być może lekkim rozczarowaniem, że nie zaliczyliśmy wszystkiego co chcieliśmy...

Zdecydowalimy się więc  odpuścić w tym roku wielkie wojaże i poprzestać na namiastce planowanych wakacji i wybraliśmy się na kilka dni na wybrzeże Północnej Karoliny, które nazywane jest Outer banks, w skrócie OBX czyli Zewnętrzne brzegi. Są to wyspy barierowe, które są równoległe do wybrzeża i są połączone ze sobą i ze stałym lądem długimi mostami. 

To jest takie prawdziwe wakacyjne miejsce, miasteczka plażowe, kraina surferów, wędkarzy, łodziarzy. Ma niezwykły klimat, niesamowitą zabudowę i wieje tam wciąż przyjemna morska bryza. Prawie z każdego miejsca na wyspach mozna dostrzec wodę, bo te wyspy są dosyć wąskie. 

Są tam piękne plaże, na większość z nich można wjechać samochodem - jeśli masz napęd na 4 koła. 

Ponadto prawdziwą atrakcją jest rezerwat dzikich koni. Już tam kiedyś z Wiesiem byliśmy ale tylko przejazdem i bardzo mi sie podobało, dlatego właśnie wymyśliłam żebyśmy  spędzili tam trochę więcej czasu. Wynajęliśmy więc dom niedaleko od plaży i korzystaliśmy z atrakcji tegoż miejsca:)



To już początek naszej wycieczki do rezerwatu dzikich koni, jedzie się plażą na wydmy gdzie można zobaczyć te koniki biegające sobie samopas...



Na wydmach, w totalnym odosobnieniu od cywilizacji stoją domy postawione na palach - prawie wszystkie do wynajęcia. Ta architektura OBX bardzo mi się podoba, każdy dom jest inny i bardzo orginalny i wszystkie są bardzo urokliwe!

A oto dzikie koniki...







Jazda po plaży była super fajna!

Kolejne, liczne posiadłości...

A tu już niedaleka latarnia morska, niestety wejście do środka zamnkniete ze względu na wirusa.

Troszkę plażowania...

Wszędzie stały różnie udekorowane posągi koni:)
A tutaj jesteśmy Jokey Ridge park - to takie park wydmowy, są tam najwieksze wydmy w tej części świata:)




Dzieciom się strasznie podobało, mały frajdę biegając po wzgórzach wydmowych i robiąc różne zdjęcia panoramiczne...



A tutaj już przy następnej latarni - Bodie Lighthouse




Następnie pojechaliśmy na sam cypelek, gdzie kończą sie wyspy - Cape Hatteras, tam plaże naprawde są bezludne...

I latarnia na tym cypelku własnie...
I kolejne okazy tamtejszej zabudowy...
A to jeśli nie rozpoznajecie dom ze znanego filmu "Noce w Rodante"  - został przeniesiony z plaży w głąb lądu, ale nadal w Rodante:)


W drodze do domu zatrzymaliśmy się na noc w Charleston

...w bardzo artystycznym hotelu, który chyba był całkowicie pusty...

Wypiliśmy sobie po ponoć najlepszym milk shake'u w tej części świata w Cafe Kaminsky
i wróciliśmy stęsknieni do naszego Zorusia, którego zostawiliśmy u znajomych.

Tak więc mieliśmy troszkę wakacji i nie naraziliśmy się zbytnio. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się odbyć te nasze planowane zwiedzanie Stanów...