sobota, 29 sierpnia 2009

Moja dzieciarnia rośnie


Jak to lato nam przelecialo...nie wiem kiedy minelo. Tylko po dzieciach widac ze uplynely nam 3 m-ce bo sa o 3 m-ce wieksze:) Maya znowu wystrzelila - bedzie wielgachna jak jej matka chyba, bo juz teraz nosi ubrania dla 5 letnich dziewczynek a ma zaledwie 3.5 roku. A Olus wyglada jak jak maly olbrzymek przy swoich rowiesnikach. Tak wiec dzieciarnia nam rosnie i rozwija sie w zastraszajacym tempie. Olus juz niedlugo skonczy rok i szybko probuje nauczyc sie chodzic, tak szybko ze srednio na dzien zalicza po 3 guzy. Wszedzie go pelno, najbardziej interesuje go sprzet telewizyjny taty, telefony, piloty, lubi odkrecac wode w wannie, nie pogardzi manipulacja kurkami od gazu a jakze, wszedzie chce sie wspinac, ale jego najwieksza pasja jest jedzenie. Zarcia nie odmowi nigdy, i zawsze zebrze o jakies dobre kaski kiedy my jemy. Jak wolam na obiad pierwszy przy stole pojawia sie moj syn, a jak zobaczy ze cos masz do jedzenia rzuca wszystko i leci wolajac: daaaaa! Ostatnio ku mojej wielkiej uciesze zaczal mowic: mama, przedtem nazywal nas wszystkich "tata".
A Maya jadlaby tylko miesko na zmiane z parowa, ewentualnie jeszcze czekoladke w kazdej postaci, lody i cukierki. Maycia zrobila duze postepy w mowieniu, innymi slowy - moja corka sie nie zamyka. Jest wscibska - wszystko chce wiedziec, i ma tendencje do powtarzania sie - nie dwa razy ani trzy ale tak srednio 500 razy. I wszystko musi byc zaraz, w tej chwili. Np. jak zobaczyla ze pakuje sie do polski - co trwalo pare dni, stala gotowa do wyjscia na 3 dni przed wyjazdem i co 10 sekund pytala mi sie: mama juz? Juz jedziemy? Are you ready?
Maycia chce tez tak jak mama i tata strofowac swojego brata wiec na kazdym kroku zwraca mu uwage: Olus nie kladziemy do buzi! Olus nie robimy tak, nieladnie!, raz nawet postraszyla go: Olus bo bedzie klaps! - akurat to slyszala kilka razy wypowiedziane pod swoim adresem. Rosnie z niej mala pani madraliska, ktora wszystkim chcialaby rozkazywac i rozstawiac po katach. Na szczescie {odpukac w niemalowane} jej kosmiczne histerie powoli zanikaja.
Wiec latam teraz za Olusiem po calym domu zeby nie rozwalil sobie gdzies glowy albo nie wybil swoich nowych 6 zabkow i cierpliwie odpowiadam na liczne pytania Mayci i tlumacze jej ze kazde jej zapytanie, zdanie, prosbe slysze za pierwszym razem wiec nie musi mi tego powtarzac pare setek razy.
Ponizej najnowsze zdjatka naszej dzieciarni

środa, 19 sierpnia 2009

Paris, Paris

Wrazen z wakacji ciag dalszy. Tym razem o naszym wyskoku do Paryza. Spedzilismy tam bardzo meczace 4 dni:) Dlaczego meczace...coz jesli ktos chce w przeciagu 4 dni zwiedzic jak najwiecej - pieszo i metrem wylacznie, to po prostu po dwoch dniach pada na twarz. Ja juz kiedys bylam na zorganizowanej wycieczce - rownie meczacej choc autokarowej, tym razem postanowilam delektowac sie spacerami po uliczkach Paryza, probujac jednoczesnie jak najwiecej pokazac Wiesiowi, ktory byl tam po raz pierwszy. I musze przyznac, ze udalo nam sie zobaczyc bardzo duzo i jednoczesnie spedzic milo czas.
Oto pare moich spostrzezen i wspomnien, ktore spisalam na papierowej torebce czekajac az nasz samolot raczy wystartowac z W-wy:

- wycieczka z zapalonym fotografem oznacza podazanie za swiatlem czyli sloncem, zwiedzalismy zabytki w odpowiedniej kolejnosci uzaleznionej od ich oswietlenia taka sama zasada dotyczyla oczywiscie fotografowania ich,
- mielismy hotel w centrum Paryza - wydawalo sie wszedzie blisko...taaaa po pierwszym dniu marzylam zeby wymoczyc swoje zbolale stopy - robilam to codziennie po zwiedzaniu,
- gdzie sie nie obejrzec - zabytek,

- straszna drozyzna w Paryzu, male drobiazgi dla dzieci kosztowaly nas majatek,
- paryzanie - szczupli, czesto przepoceni, wbrew naszym obawom swietnie mowiacy po angielsku,
- na ulicach kroluje skromna elegancja, minimalizm, zauwazylam na kobietach orginalna bizuterie, dobre buty (wygodne}, stonowane kolory,
- 25 przejazdzki metrem - przeszlismy pod ziemia chyba tyle samo kilometrow co na powierzchni,
- weszlismy pieszo na drugie pietro wiezy Eiffla - 700 stopni!!!!
- stolowalismy sie we francuskich restauracjach - jedzenie troche nas zawiodlo, kelnerzy zbierali zamowienia w biegu, czesto siedzielismy przy stoliku na samej ulicy - co akurat bylo bardzo fajne,
- codziennie telefonowalismy do Polski zadajac jedno i to samo pytanie: jak dzieci?
- czulam sie glupio nie majac ksiazki w metrze - wszyscy pasazerowie zaczytani, ci bez ksiazek unikali spogladania na innych,
- paryzanki to brunetki, nie farbuja sie na blond - dumnie nosza swoj naturalny kolor wlosow,
- amerykanow widac na kilometr - ubrani na sportowo, niechlujnie, zazwyczaj otyli :(
- Wiesiu pstryknal ponad 200 zdjec,
- w ostatni wieczor jezdzilismy ze statywem po paryzu do polnocy - bo trzeba sfotografowac Paris by night i udalo nam sie nawet zobaczyc szczury nad Sekwana,
- telefon w nocy o prawdopodobnym wlamaniu do naszego domu - okazalo sie ze byl to falszywy alarm, ale troche sie zestresowalismy,
- w Louvrze bylo strasznie duszno,
- najbardziej zachwycil nas impresjonizm w muzeum d'Orsay,
- sztuka nowoczesna w Centrum Pompidou mnie po prostu rozwalila,
- jadlam pyszne lody porzeczkowe i ciasto czekoladowe,
- ostatniego dnia usiedlismy na jakis schodach i nie mielismy sily juz nigdzie isc.


View Paryż in a larger map

środa, 5 sierpnia 2009

Lipiec ------> Polska

Witam! Juz wrocilam. Miesiac minal mi jak tydzien i juz z powrotem na swoich smieciach. 5 m-cy przygotowywalam sie do tego wyjazdu i sie skonczylo tak szybko:(
Ale nie ma co biadolic, bo spedzilismy duzo czasu z rodzinka. Dzieciary mialy frajde. Najedlismy sie polskiego zarcia, Maya zaczela skladac piekne polskie zdania, Olusiowi wyszly jedynki i zaczal sie karmic sam, wstawac, probuje chodzic,i dostal przezwisko: Michelinek (domyslcie sie dlaczego}. Odwiedzilismy ciocie, wujkow, dziadkow i babcie w Chodziezy, bylismy w poznanskim zoo, widzielismy koziolki na ratuszu, duuuzo sie dzialo. Nawet wcisnelismy krotki romantyczny wypad do Paryza - tylko we dwoje z mezusiem.
Tylko szkoda bylo wyjezdzac bo niewiadomo kiedy znowu zobacze ich wszystkich. Zal mi tez ze wzgledu na dzieci, bo nie maja takiego kontaktu z rodzina jaki powinny miec. Ale ciesze sie ze udalo nam sie pojechac nawet za cene koszmarnej podrozy w obie strony. Wszyscy mowili: jak sobie poradzilas? jak dalas rade? podziwiali ze sie odwazylam sama z dziecmi. Ale tu nie o odwage chodzilo. Nie trzeba byc odwaznym, trzeba tylko bardzo tesknic. Dalam rade bo musialam, nie mialam innego wyboru.Mam tylko przestroge dla wszystkich podrozujacych do Polski - unikajcie Nowego Jorku jako miejsca przesiadki i nie wybierajcie jako swojego przewoznika Delty - no chyba ze chcecie spedzic w samolocie kilka gdzin wiecej niz to potrzebne...
Powyzej troche fotek z naszego pobytu w Poznaniu, zapraszam.