środa, 8 listopada 2017

Nowele i ekranizacje

Oto kolejna porcja moich bardzo subiektywnych recenzji książkowo-filmowych:)

Może najpierw książki, których ekranizacji nie ma jeszcze i może nigdy nie będzie...

"Posłaniec" czyli "I'm the messenger" Marcus Zusak, ta książka jest warta przeczytania!!!! Gdyby nie przekleństwa i styl życia głownego bohatera dałabym ją do przeczytania mojej córce. I kiedyś jak będzie starsza jej ją polecę i będziemy mogły o niej porozmawiać:)
To historia kompletnego "loosera", który wiedzie zupełnie beznadziejne życie bez żadnej przyszłości na horyzoncie. Aż pewnego dnia dostaje zadanie do wykonania - przynajmniej tak mu się wydaje...
Ten autor napisał "Złodziejkę książek", której narratorem jest Śmierć, a w tej pozycji czuje się jakby obecność kogoś nie z tego świata, jakby palec Boży...który daje ci szansę by być lepszym, pomóc komuś i zobaczyć swoje własne życie w zupełnie innym świetle... Polecam!!!

"The husband's secret" czyli w wolnym tłumaczeniu Sekret męża Liane Moriarty, to ciekawa historia nie rozwiązanego nigdy morderstwa, osadzona w teraźniejszości, ale powracająca wielokrotnie do przeszłości głównych bohaterów. Czyta się dobrze, niepozorna wydawać by się mogło opowieść o matkach i gospodyniach domowych zamienia się pod koniec w dramat zapoczątkowany przez nastoletnią miłość dekady wcześniej...
Dobra książka na wakacje,  na plaże może...

"The silent wife" czyli Milcząca żona A.S.A Harrison, podobnie jak poprzednia książka - interesująca historia zdradzanej żony, która mimo przymykania oczu na romanse męża i tak zostaje porzucona i zaczyna planować odwet na nim.
Ja osobiście nie rozumiem takiej postawy i nigdy bym mojejmu mężowi nie pozwalała na takie wybryki, więc średnio mi się to czytało, bo nie potrafiłam się wczuć w sytuację głownej bohaterki...
Ale zakończenie było zaskakujące trochę...

"7 razy dziś" czyli "Before I fall" Lauren Oliver, taka pozycja trochę dla młodzieży. Przeczytałam, bo słyszałam, że ekranizują ale koniec końców film sobie podarowałam.
Rzecz o nastolatce, kóra ginie w wypadku samochodowym, ale budzi się codziennie przeżywając ten sam - swój ostatni dzień. Ogólnie ciekawa i wciągająca, bo bohaterka codziennie próbuje inaczej przeżyć swoje ostatnie godziny i rozwiązać tajemnicę tej dziwnej pętli czasowej w której się znalazła.
Mój problem polegał na tym, że nie lubie czytać o rozpuszczonych, pustych nastolatkach!!! Zawsze się martwię, że moja córka na taką mi wyrośnie - chociaż znając Mayę to raczej absolutnie niemożliwe. Nie lubię historii o puszczonych samopas młodych ludziach, którzy robią co chcą. A juz w ogóle denerwują mnie historie o bulling w szkołach, kiedy dzieci są prześladowane, alienowane, wyśmiewane...Poza tym zakończenie mnie troszkę rozczarowało więc stwierdziłam, że już sobie daruję oglądanie tej całej historii na ekranie.

"Byliśmy łgarzami" czyli "We were liars"Emily Lockhart, to jest książka z rodzaju trochę tajemniczego...bo nie wiesz o czym właściwie jest i do czego zmierza ta cała dziwna opowieść niemalże do końca i jak cię w końcu sieknie tym głownym, ukrywanym detalem to się nie możesz pozbierać! Nic więcej nie mogę wam zdradzić, poza tym, że to nie jest płytka opowieść o bogatej nastolatce. A na końcu robi się bardzo smutno:(

"Wszystkie jasne miejsca" czyli "All the bright places" Jennifer Niven, mimo optymistycznego tytułu to jest smutna historia o chorym psychicznie młodym chłopaku. Ale cieszę się, że ją przeczytałam, bo nigdy nie potrafiłam zrozumieć depresji, tej czarnej dziury w której człowiek siedzi, i nie może, nie chce, nie ma siły, ani ochoty z niej wyjść. Ta powieść mnie trochę oświeciła, i przy okazji również przygnębiła. Bardzo poruszająca, inteligentna, świetnie napisana, no i smutna niestety:( Ale mimo wszystko bardzo polecam!

A teraz pozycje, które przeczytałam i obejrzałam...

"Historia Twojego życia" Ted Chiang, to jest właściwie taki zbiór opowiadań. Ale to na podstawie tego tytułowego krótkiego opowiadanka bazowano tworząc film "Arrival".
Jeśli chodzi o pierwowzór to powiem wam szczerze ta książka była dla mnie troche za mądra:) Ja nie mam umysłu ścisłego, nie jestem zbyt techniczna i trudno mi sobie wyobrazić i zrozumieć pewne abstrakcyjne pojęcia matematyczne, fizyczne. Nie jestem też żadną specjalistką komputerową wręcz przeciwnie więc te opowiadania były dla mnie trochę zbyt naukowe acz ciekawe.
Ta krótka tytułowa opowieść była chyba jedynie luźną inspiracją do powstania filmu. Ale ten film jest ,jak dla mnie, niesamowity!!!! Nie pamiętam czy już o nim pisałam, jeśli tak to sorry, że się powtarzam, ale byłam i nadal jestem pod wielkim wrażeniem tego filmu. I nie ukrywam, że na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że jestem matką i dlatego mnie tak poruszył.
Wersja filmowa różni się trochę od pisanej, ale wolę tą filmową mimo, że jest bardziej dramatyczna.
Wspaniała kreacja Amy Adams.
Historia specjalistki od języków, która została poproszona o pomoc w tłumaczeniu i zrozumieniu istot pozaziemskich, które wylądowały na ziemi. W trakcie pracy głowna bohaterka zaczyna doświadczać dziwnych jakby deja vu epizodów...przynajmniej tak mi się wydawało...
Moim rodzicom się ten film absolutnie nie podobał, ja natomiast obejrzałam go już kilka razy i nawet pokazałam Mayi - chociaż ona chyba nie do końca skumała:(, i nadal mnie strasznie wzrusza. Poza tym myślę, że to bardzo zakręcona historia i dobre kino!!!

"Zaginione miasto Z" David Grann, to niestety jedna z pozycji, która mnie bardzo zawiodła. Podwójnie nawet, jako książka i film. Opowiada o brytyjskim badaczu Amazonii, który przez większość swojego życia bezskutecznie szukał miasta Z - pradawnego, wysoko rozwiniętego miasta, pełnego bogactw itd. Właściwie ta opowieść jest próbą wyjaśnienia tajemnicy jego zaginięcia. Ale niestety, sorry, że psuje wam lekturę, nic nie wyjaśnia:(
Ciekawe były dla mnie jedynie relacje z jego wcześniejszych wypraw dokładnie opisujące problemy jakie napotkali w dżungli - w szczególności te z różnymi insektami i chorobami (nie wiem dlaczego odrażające opisy chorób i schorzeń zawsze mnie nie zdrowo ciekawiły)
Film nie wniósł niczego nowego, i nawet Charlie Hunnam nie uczynił tego filmu bardziej interesującym:(

"The Handmaid's Tale" Margaret Atwood, wow! jak chcecie się totalnie zdołować kobiety to zapraszam do lektury. Ta książka jest dobra, ale totalnie przerażająca!!!
Na początku intryguje, pokazując jakby zupełnie alternatywny świat, w którym pozycja kobiety została zupełnie zdegradowana i wszyscy żyją w jakimś totalnym totalitaryźmie. Tytułowa bohaterka jest wykorzystywana w celach reprodukcyjnych tylko, nie ma prawa do niczego, nawet swojego własnego dziecka. Ogólnie rzecz biorąc bardzo przytłaczająca lektura, powieść ma otwarte zakończenie, więc nie wiadomo co sie właściwie z nią stanie... Wyprodukowano serial już, obejrzałam tylko dwa odcinki, za bardzo mnie dołował. Ale dostał nagrody, więc może jest wart obejrzenia...

"Pomiędzy nami góry" Charles Martin, tą pozycje czytałam z wypiekami na twarzy i nie mogłam się oderwać!!! Dwoje obcych sobie ludzi rozbija się samolotem w bardzo niezamieszkanej, odludnej, dzikiej części wysokich gór w Utah w środku zimy.
Niesamowita historia, trzyma w napięciu, świetnie się czyta, zaskakujący koniec...Ja byłam pod wielkim wrażeniem. Przeczytałam w dwa dni!!!!
Ale niestety film mnie super rozczarował! Dosłownie zmasakrowali tą powieść:( Jedyne co się zgadzało to fakt, że się rozbili w górach. Nie wiem po co się w ogóle afiszowali, że to według ksiązki jest skoro wszystko w tej historii zmienili. Lubię Kate Winslet, ale to było absolutnie obsadzenie wielkiego nazwiska, a postać Idrisa Elby została totalnie skrzywiona.
Jeśli nie czytaliście ksiązki to pewnie film wam się spodoba jako jaki taki romans, ale wierzcie ci książka była super jak dla mnie!!!

"Outlander" Diana Gabaldon, ciekawa historia kobiety podróżującej w czasie z lat powojennych do XVII-wiecznej Szkocji. Słyszałam juz dawno o tej serii książek i że jest serial...więc postanowiłam zobaczyć czy to coś ciekawego. Jak dotąd przeczytałam pierwszą część i obejrzałam pierwszy sezon.
Powieść jest olbrzymia zdawało mi się, czytałam i czytałam:) I ciężko mi było, bo nie dosyć, że autorka lubuje się w kwiecistym słownictwie to jeszcze dla autentyczności w przeszłości wszystkie postacie wypowiadają się w jakimś staroszkockim, wiejskim trochę dialekcie angielskim, w wiekszoci dla mnie słabo zrozumianym:( Zajęło mi trochę przyzwyczajenie się do tych dialogów i  rozszyfrowanie z kontekstu o czym oni gadają:)))
Potem powieść przeradza się w romans z dużą ilością seksu...ale koniec końców jest interesująca i chcesz wiedzieć jak potoczą się losy głownych bohaterów.
Serial dobrze zrobiony, pominął parę wątków, ale dosyć trzymał się fabuły z książki, oprócz końca, który trochę ukrócili i zmienili. Ale nawet mój mąż oglądał...i zasnął dopiero na tym ostatnim odcinku.
Nie jest to jakaś ambitna literatura, ale ogólnie mi sie spodobała - zarówno powieść jak i film.

Na razie tyle recenzyjek, mam nadzieje, że wam pomogłam, zainteresowałam lub zaintrygowałam, jak macie jakieś sugestie dla mnie to piszcie:)









sobota, 4 listopada 2017

Klepanko

Ostatnimi czasy często klepiemy się sami, nawzajem lub przez innych w plecy za dobrze wykonaną robotę wychowawczą!
Jeśli czytacie ten blog od początku, albo od przynajmniej kilku lat, to może pamiętacie moje czasami pełne goryczy posty matki wymęczonej i sfrustrowanej. Żaliłam sie tutaj wielokrotnie, że łatwo nie jest, że padam na twarz, że czasami ryczę po nocach, razem z ryczącą córką, że sił brakuje, że ręce opadają, głos wysiada, ale brnę dalej i nie rezygnuję chociaż jest ciężko i nikt mnie nie wyręczy.

Moje metody wychowawcze były dość proste, oparte na teorii powtarzalności, systematyczności i konsekwencji. Wychodziłam z założenia, że jesli wpoję moim dzieciom pewne ważne prawdy, zasady, przykazania, jeśli nauczę ich odpowiednich zachowań za młodu - czyt: bardzo wczesnego młodu:) to wszystkie te dobrze postawy się im zakorzenią i nie będą potrafili postąpić inaczej.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać:(

Zaczęło się od samodzielnego zasypiania, i odprowadzania z powrotem do łóżka za każdym razem kiedy przydreptali do naszej sypialni, czyli jakies milion razy. Wszystko robiliśmy według grafiku, żeby wiedzieli o której czego się spodziewać i co jest od nich wymagane.
Były ostrzeżenia, potem kary. Były też czasem klapsy, ale symboliczne, żadnych wielkich lań, kosmicznych awantur czy wrzasków. Odbieranie przywilejów, zabieranie zabawek itp Nie obyło się bez histerii, obrażania się - ale wszystko miało stosowne konsekwencje.
Z drugiej strony dobre zachowania były nagradzane i chwalone.
Była nauka proszenia i dziękowania. Dałam im bardzo dosadnie do zrozumienia, że bez proszę i dziekuję daleko nie zajdą, przynajmniej nie ze mną:) Ale sama zawsze dawałam dobry przykład, nigdy nie wykrzykiwałam rozkazów - zawsze prosiłam, po wykonaniu mojej prośby dziękowałam.

Przeżyłam jakoś ten wykańczający okres ciągłego zwracania uwagi, tłumaczenia, proszenia, nakazywania. Wówczas wydawało mi się, że nic innego nie robię. Jak katarynka...w koło Macieju...
Myślałam: ile można razy to samo gadać????? Czy moje dzieci mają jakiś problem z przyswojeniem najprostrzych zasad życiowych????? Jak jeszcze raz będę musiała powtórzyć : jak się mówi???? albo posprzątaj swoje zabawki jak porozwalałeś...to chyba eksploduję!
Chciałam też ich nauczyć szacunku, pilności, punktualności, zdolności chodzenia na kompromis, dzielenia się, tolerancji, wdzieczności i polskości. Wiem, każdy chce, ale nie każdemu sie udaje, bo trzeba trąbić w kółko, stawiać do pionu, spędzać czas i nerwy tłumacząc czego się wymaga i dlaczego.

Obserwowałam innych rodziców i zauważałam, że nie reagują tak jak ja, machają rekoma, ignorują pewne zachowania...mają więcej spokoju. Myślałam - przesadzam, probowałam się czasami powstrzymać od skorygowania zachowania, odpuścić im od czasu do czasu, ale koniec końców wychodziła ze mnie ta gderliwa, czepiająca się matka:)

I wiecie co? Konsekwencja się opłaciła! Zadziałały wszystkie zasady, kary, ostrzeżenia, rozmowy i kazania, wrzaski i pochwały. Wszystko odniosło zamierzony skutek.
A wiecie skąd to wiem? Bo widzę efekty naszej ciężkiej roboty. Czasami jestem w szoku jak są wyszkoleni:)
Każdy kto mi ich pilnował był chyba w podwójnym szoku. O 7-mej ogłoszają, że idą się kąpać, ubierają się w piżamki, robią sobie kolację i o 9:00 Maya informuje Olusia, że już czas spać i grzecznie idą do łóżek. Ani moja teściowa ani moi rodzice jeszcze nie byli świadkiem takiej akcji, za każdym razem jak wrócilismy z naszej randki zastawaliśmy ich totalnie szokniętych:)

Poza tym moje dzieci są grzeczne i uprzejme, zgodne - one nigdy się nie kłócą ani ze sobą ani z innymi dziećmi, a już w ogóle nigdy nie dyskutuja z nami. Nie mają zadnych problemów w szkole, wręcz przeciwnie - same nagrody, same piątki, same wyróżnienia.
Maya dostała się do klasy Cambridge dla zaawansowanych studentów. Parę tygodni temu dostałam niespodziewany e-mail od jednej z jej nauczycielek, w którym napisała jaką wspaniałą uczennicą jest moja córka - zawsze przygotowana, ciekawa świata, żądna wiedzy, służąca pomocą kolegom i koleżankom. Kilka razy podkreślała, że to wielka przyjemność mieć ją w klasie. A rok temu na parkinku zatrzymała mnie maycicna nauczycielka baletu, żeby tylko powiedzieć jaka Maya jest wspaniała, uczynna, dobra itd.
Możecie sobie wyobrazić jak momentalnie urosłam jako matka! To były najlepsze komplementy jakie mogłam usłyszeć w moim życiu chyba:)
A Oluś zadziwia mnie swoim dobrym sercem, cierpliwością do wszystkich, dobrym humorem każdego dnia. On każdemu chciałby nieba uchylić. To chyba ma po swoim tacie...:)
Jego nauczycielka też go chwaliła, mówiła, że jako jeden z niewielu w jej klasie od razy wykonuje wszystkie polecenia. A w tym roku po raz pierwszy przyznawano tak zwane honor rolls - kiedy masz piątki i czwórki i high honor rolls jeśli ma się tylko samę piątki i takiż właśnie Oluś otrzymał.

Nie wiem co przyniesie przyszłość...może przyjdzie okres buntu i wszystko się zmieni...
Ale aktualnie mogę poklepać sie po plecach i powiedzieć sobie odwaliłaś dobra robotę matka!!!!!!