sobota, 4 listopada 2017

Klepanko

Ostatnimi czasy często klepiemy się sami, nawzajem lub przez innych w plecy za dobrze wykonaną robotę wychowawczą!
Jeśli czytacie ten blog od początku, albo od przynajmniej kilku lat, to może pamiętacie moje czasami pełne goryczy posty matki wymęczonej i sfrustrowanej. Żaliłam sie tutaj wielokrotnie, że łatwo nie jest, że padam na twarz, że czasami ryczę po nocach, razem z ryczącą córką, że sił brakuje, że ręce opadają, głos wysiada, ale brnę dalej i nie rezygnuję chociaż jest ciężko i nikt mnie nie wyręczy.

Moje metody wychowawcze były dość proste, oparte na teorii powtarzalności, systematyczności i konsekwencji. Wychodziłam z założenia, że jesli wpoję moim dzieciom pewne ważne prawdy, zasady, przykazania, jeśli nauczę ich odpowiednich zachowań za młodu - czyt: bardzo wczesnego młodu:) to wszystkie te dobrze postawy się im zakorzenią i nie będą potrafili postąpić inaczej.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać:(

Zaczęło się od samodzielnego zasypiania, i odprowadzania z powrotem do łóżka za każdym razem kiedy przydreptali do naszej sypialni, czyli jakies milion razy. Wszystko robiliśmy według grafiku, żeby wiedzieli o której czego się spodziewać i co jest od nich wymagane.
Były ostrzeżenia, potem kary. Były też czasem klapsy, ale symboliczne, żadnych wielkich lań, kosmicznych awantur czy wrzasków. Odbieranie przywilejów, zabieranie zabawek itp Nie obyło się bez histerii, obrażania się - ale wszystko miało stosowne konsekwencje.
Z drugiej strony dobre zachowania były nagradzane i chwalone.
Była nauka proszenia i dziękowania. Dałam im bardzo dosadnie do zrozumienia, że bez proszę i dziekuję daleko nie zajdą, przynajmniej nie ze mną:) Ale sama zawsze dawałam dobry przykład, nigdy nie wykrzykiwałam rozkazów - zawsze prosiłam, po wykonaniu mojej prośby dziękowałam.

Przeżyłam jakoś ten wykańczający okres ciągłego zwracania uwagi, tłumaczenia, proszenia, nakazywania. Wówczas wydawało mi się, że nic innego nie robię. Jak katarynka...w koło Macieju...
Myślałam: ile można razy to samo gadać????? Czy moje dzieci mają jakiś problem z przyswojeniem najprostrzych zasad życiowych????? Jak jeszcze raz będę musiała powtórzyć : jak się mówi???? albo posprzątaj swoje zabawki jak porozwalałeś...to chyba eksploduję!
Chciałam też ich nauczyć szacunku, pilności, punktualności, zdolności chodzenia na kompromis, dzielenia się, tolerancji, wdzieczności i polskości. Wiem, każdy chce, ale nie każdemu sie udaje, bo trzeba trąbić w kółko, stawiać do pionu, spędzać czas i nerwy tłumacząc czego się wymaga i dlaczego.

Obserwowałam innych rodziców i zauważałam, że nie reagują tak jak ja, machają rekoma, ignorują pewne zachowania...mają więcej spokoju. Myślałam - przesadzam, probowałam się czasami powstrzymać od skorygowania zachowania, odpuścić im od czasu do czasu, ale koniec końców wychodziła ze mnie ta gderliwa, czepiająca się matka:)

I wiecie co? Konsekwencja się opłaciła! Zadziałały wszystkie zasady, kary, ostrzeżenia, rozmowy i kazania, wrzaski i pochwały. Wszystko odniosło zamierzony skutek.
A wiecie skąd to wiem? Bo widzę efekty naszej ciężkiej roboty. Czasami jestem w szoku jak są wyszkoleni:)
Każdy kto mi ich pilnował był chyba w podwójnym szoku. O 7-mej ogłoszają, że idą się kąpać, ubierają się w piżamki, robią sobie kolację i o 9:00 Maya informuje Olusia, że już czas spać i grzecznie idą do łóżek. Ani moja teściowa ani moi rodzice jeszcze nie byli świadkiem takiej akcji, za każdym razem jak wrócilismy z naszej randki zastawaliśmy ich totalnie szokniętych:)

Poza tym moje dzieci są grzeczne i uprzejme, zgodne - one nigdy się nie kłócą ani ze sobą ani z innymi dziećmi, a już w ogóle nigdy nie dyskutuja z nami. Nie mają zadnych problemów w szkole, wręcz przeciwnie - same nagrody, same piątki, same wyróżnienia.
Maya dostała się do klasy Cambridge dla zaawansowanych studentów. Parę tygodni temu dostałam niespodziewany e-mail od jednej z jej nauczycielek, w którym napisała jaką wspaniałą uczennicą jest moja córka - zawsze przygotowana, ciekawa świata, żądna wiedzy, służąca pomocą kolegom i koleżankom. Kilka razy podkreślała, że to wielka przyjemność mieć ją w klasie. A rok temu na parkinku zatrzymała mnie maycicna nauczycielka baletu, żeby tylko powiedzieć jaka Maya jest wspaniała, uczynna, dobra itd.
Możecie sobie wyobrazić jak momentalnie urosłam jako matka! To były najlepsze komplementy jakie mogłam usłyszeć w moim życiu chyba:)
A Oluś zadziwia mnie swoim dobrym sercem, cierpliwością do wszystkich, dobrym humorem każdego dnia. On każdemu chciałby nieba uchylić. To chyba ma po swoim tacie...:)
Jego nauczycielka też go chwaliła, mówiła, że jako jeden z niewielu w jej klasie od razy wykonuje wszystkie polecenia. A w tym roku po raz pierwszy przyznawano tak zwane honor rolls - kiedy masz piątki i czwórki i high honor rolls jeśli ma się tylko samę piątki i takiż właśnie Oluś otrzymał.

Nie wiem co przyniesie przyszłość...może przyjdzie okres buntu i wszystko się zmieni...
Ale aktualnie mogę poklepać sie po plecach i powiedzieć sobie odwaliłaś dobra robotę matka!!!!!!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz