piątek, 27 sierpnia 2010

Jak kołek...

Czasami przychodza takie chwile - najczesciej tylko momenty, niekiedy momenty przemieniaja sie w godziny a nawet dnie, kiedy czuje sie baaardzo wyalienowana. Dokladnie mowiac wyalienowana ze spoleczenstwa. Tak jakbym tak wlasciwie nie byla czescia zadnej spolecznosci i moze to glupie ale czasami ten brak przynaleznosci bardzo mi dolega:( Jesli ktorys ze czytelnikow jest emigratem/tka to wie dokladnie o czym mowie, a raczej pisze. Kiedys przeczytalam taki post na jakims blogu o tzw. chorobie krocza Polakow na emigracji:) Smieszne ale prawdziwe niestety. Kazdy z nas na obczyznie cierpi w jakims stopniu na ta przypadlosc. Polega ona na rozkraczeniu pomiedzy dwoma kontynentami, dwoma krajami - swoja ojczyzna i panstwem, ktore w danej chwili sie zamieszkuje. Ja tez przez pierwsze kilka lat stalam jedna noga w moim Poznaniu druga tutaj. Sytuacja sie zmienila gdy powilam swe pierwsze dziecie - zalozylam swoja rodzine wlasnie tutaj i wlasciwie od tego momentu zaczelam myslec o stanach jako o swoim domu. Wczesniej moim domem byl ten blok na Saperskiej, bo tam byli rodzice, reszta moich bliskich, tam bylo moje serce. Nadal troche go tam zostalo, ale wiekszosc mojego miesnia sercowego pracuje teraz na Florydzie dla mojej wlasnej rodzinki. I wlasciwie wszystko powinno byc w najlepszym porzadku bo skoro pogodzilam sie ze swoja emigracja...ale czasami nie jest. Czasami siedze ze znajomymi mamami - amerykankami i zdaje sobie sprawe, ze mimo ze jestem obok, wlasciwie jestem poza kregiem. Mam inna mentalnosc, inne podejscie do zycia, zupelnie inne wspomnienia z mlodosci, dziecinstwa i to wszystko nas dzieli. Miedzy mna a nimi jest niewidzialna przepasc - czasami ja lubie czasami bardzo zaluje ze istnieje. Wiem ze zadna z nich nie chce sie ze mna bardziej zaprzyjaznic, bo jestem inna, moze bardziej niedostepna, bo ich nie zrozumiem w pelni, ani one mnie. Zazwyczaj malo mnie to obchodzi, mam przeciez swoja przyjaciolke, czesto rozmawiamy, mam Wiesia, moja rodzine tutaj i w Polsce, ale przychodza chwile kiedy czuje sie bardzo ale to bardzo wyobcowana.
A poniewaz ostatnie 8 lat spedzilam w stanach, w Polsce tez zaczynam sie czuc dziwnie, juz nie jak u siebie, juz troche obco, troche z boku, bo nie jestem na biezaco, bo nie wiem co tam w polityce slychac, bo zapomnialam jak to jest..., bo mnie nie bylo.
To jest ta ciemna strona emigracji:( I czasami jest mi przykro. Nie jestem juz rozkraczona pomiedzy dwoma miejscami, ja stercze jak taki kolek posrodku oceanu i tak wlasnie momentami sie czuje - jak taki samotny kolek.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Pierwszy dzien szkoly

Maya zaczela dzis szkole, a dokladniej mowiac VPK czyli voluntary prekindergarden. To taki darmowy program dla dzieci fundowany przez stan Floryda. Dziecko kwalifikuje sie na podstawie aktu urodzenia i miejsca zamieszkania - musi ukonczyc 4 lata przed wrzesniem. W zeszlym roku nie moglam Mayci wyslac do VPK bo skonczyla 4 lata dopiero w grudniu. VPK ma przygotowac dziecko do pojscia do szkoly. Zajecia trwaja tylko przez 3 godziny dziennie od 9-12.
Maycia juz nie mogla sie doczekac. Zapisalam ja juz w marcu i od tego czasu dopytywala sie o szkole. Wybralam szkole blisko naszego osiedla by uniknac dlugich dojazdow, jest nowa i bardzo mi sie spodobala kiedy zwiedzalam szkoly w okolicy.
Pierwszy dzien dla wielu rodzin jest bardzo ciezki bo niektore dzieci boja sie strasznie rozlaki z rodzicem, jest duzo placzu, wrecz histerii czasami, matka zazwyczaj z przerazeniem i dusza na ramieniu pozostawia swoje zropaczone dziecie. Ale nie odnosi sie to do mojej corki. Nie bylo zadnych lez, nie spodziewalam sie ich w ogole. Maya jest bardzo towarzyska dziewczynka i nigdy nie przezywala ciezko rozstan ze mna. Ja za to wzruszylam sie troche zegnajac swoja pierworodna. Maya byla zbyt podekscytowana by zauwazyc ze jej mama ma lzy w oczach.
Az trudno uwierzyc ze nie tak dawno przywiezlismy ja malenka ze szpitala a dzisiaj juz zostawialam ja w szkole. Olus byl tez bardzo zbulwersowany ze odjezdzamy bez Mayci. Mowil: nooo stop! Maycia...?
Bardzo sie ucieszyl kiedy odebralismy siostre. Maycia na pytanie co robila odpowiedziala: duzo robilam!:) Byla bardzo zadowolona.
Maycia procz VPK ma w tym roku ponownie klase baletowa, na ktora ja znowu zapisalam. W tym roku jest dluzsza - cala godzine trwa i ucza sie baletu i stepowania. Zapisalam ja tez na zajecia z malowania, bo Maycia uwielbia rysowac i malowac. Nadal tez nalezymy do dwoch playgroups i co tydzien mamy 2 rozne play dates. w tym roku byc moze ze wzgledu na szkole i zajecia Mayci bedziemy musieli zrezygnowac z jednej...albo bede jezdzila na spotkania tylko z Olusiem.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Swiat wedlug Mayci ...ponownie:)

Olus mowi na wszystkie ptaki: quak quak, a jak robi ptak: qua qua:) Olus uwielbia ptaki, wszedzie je widzi, wiec czesto slyszymy: quak quak!!!
Dzieci siedza w wannie Olus bawi sie swoja kaczka i co chwile powtarza swoje ulubione: quak quak
Maya tez sie bawi obok miniaturowymi ksiezniczkami, po chwili slyszymy jej monolog:
- He's a quaker! He quaks me up! :))))

- Mama moge ciasteczko?
- Nie Mayciu juz za duzo slodyczy zjadlas. Przed chwila zjadlas loda!
- Ale to bedzie moj ostatni slodycz!

Robimy zakupy, widze ze Maya juz jest znuzona troche, uspokajam ja:
- Mayciu jeszcze tylko wezmiemy chipsy i pojdziemy do kasy
- To juz jest ostatnia part?
- Tak Mayciu.
- Oooo to moja ulubiona part!

Maya marudzi przy jedzeniu (jak prawie zawsze)
- A co to jest? - pokazuje mi cos w talerzu zupy z brzydkim grymasem
- To fasolka. Ty lubisz fasolke - zapewniam ja
- Tak? - dziwi sie
Probuje jesc, troche sciemnia, marudzi znowu w koncu stwierdza
- Mama nie wszystkie ludzie lubia fasolke, ja nie lubie.

Maya przy talerzu zupy znowu.
- Mama co to jest to zielone thingy...?

wtorek, 17 sierpnia 2010

Mayciowe pogaduszki

- Mama ja cieszem ja bedziem miala five lata.
- Olus ty cieszysz?
- Ja mysle Olus cieszy ja bedziem five lata:)

Czytamy ksiazeczke o przyjaciolach. Maya stwierdza ze ona nie ma friends. Mowie:
- No jak to Mayciu, masz duzo przyjaciol - Katie, Samanthe, Alex, Anike, Borysa...(zaczynam wymieniac, Maya mi przerywa podekscytowana)
- Tak i jeszcze jeden Alex, on nie wie jeszcze ze jest moj friend - moj maly bracik

Kupilismy Mayci buty do stepowania (czarne lakierki) Maya dumna przymierza je i probuje stepowac a potem pyta:
- A oni wygladaja jak "Pani" buciki?

Wiesiu kladzie Maycie spac.
- Tata a ja jestem twoja bride?
- Nie, jestes moja coreczka a dlaczego tak myslisz?
- Bo ty mi duzo buzi dajesz:)

Bawimy sie w doktora z Maycia, Maya jest doktorem i bada mnie roznymi dziwnymi przyrzadami caly czas po cichu jakby tlumaczac sobie dalsze plany swojego doktorskiego postepowania. Po chwili slysze:
- Ok, ok now I will break you legs and elbows (Co takiego????)

piątek, 13 sierpnia 2010

Z moich zbiorow...

Trzy dni
głodzę swój brzuch
żeby nauczył się
jeść słońce
Mówię do niego: Brzuchu,
wstyd mi za Ciebie. Musisz
się uduchowić. Musisz
jeść słońce
Brzuch milczy
trzy dni. Nie łatwo
wzbudzić w nim wyższe aspiracje
Lecz jestem dobrej myśli
Dziś opalając się na plaży
zauważyłam, że zaczyna już
troszeczkę
świecić

A. Świrszczyńska

środa, 11 sierpnia 2010

Pamietniki

Wczoraj zaczelam robic porzadek w garazu - to moje postanowienie noworoczne. Sprzatalam przez jakies 15 minut...az natknelam sie na pudlo z moimi pamietnikami. Jakies dwadziescia tomow...mojego zycia spisanego drobnym maczkiem:) Zajrzalam z ciekawosci do jednego i realizacja postanowienia poszla w zapomnienie. Spedzilam cala drzemke Olusia na przegladaniu mojej pisaniny. Bossssz.. mialo sie czasu kiedys...doslownie na peczki. Czasu nie tylko na bazgranine, ale na wycinanie i wklejanie wszystkiego do tych moich brulionow - biletow, etykiet, jakis wycinkow, zdjec, kart telefonicznych jakby te wszystkie rzeczy mialy udokumentowac kiedys ze rzeczywiscie bylam w tych miejscach, jechalam tym pociagiem, uzywalam publicznych telefonow itd...Mialam fiola na punkcie cytatow i roznych powiedzonek, wyszukiwalam je wszedzie i zapisywalam sobie, razem z wierszami, fragmentami ksiazek, a nawet kawalami ktore uslyszalam, smiesznymi kwestiami z filmow, ktorych obejrzenie oczywiscie tez dokumentowalam:) Ale najsmieszniejsze i czasami nawet wzruszajace dla mnie wczoraj bylo odczytywanie anegdot z mojego codziennego zycia - roznych kwestii wypowiedzianych przez moja rodzine, przyjaciol, kolegow ze szkoly a potem studiow.
Ktos mi sie kiedys zapytal po co pisze pamietnik - wlasnie po to:) zeby kiedys przy sprzataniu garazu, strychu, piwnicy natknac sie na swoja bazgranine i powspominac, przypomniec sobie dlaczego jestem taka jaka jestem. A moze kiedys napisze autobiografie...i bede wspomagac swoja pamiec tymi zapiskami...kto wie...moze po prostu kiedys pokaze je moim dzieciom i razem bedziemy miec frajde z czytania i ogladania tej pisaniny.
Na razie poczestuje was paroma cytatami, ktore kiedys wyszukalam lub przypadkowo znalazlam i wedlug ktorych staralam sie zyc. Jak sie okazuje nie mam jednego motta zyciowego, jest ich kilkanascie chyba - proste, krotkie i dosadne:)

"Swiat jest niczym, jesli tak powiesz, bo on jest Toba"
Tak zatytulowalam swoj pierwszy pamietnik w Stanach, kiedy postanowilam zostac, nagle zdalam sobie sprawe ze to ja i tylko ja kontroluje swoj swiat, decyzje, ktore podejme zdeterminuja moja przyszlosc

"Kto wierzy w szczescie, ma szczescie"
To glowna prawda, w ktora wierze.

"Ja nie szukam, ja znajduje"
Staram sie znajdowac.

"Nie mniemaj, ale wiedz"
Nie lubie sciemniania, albo cos wiesz, albo nie, jesli czegos nie wiem lub nie jestem pewna faktow nie udaje, ze jestem omnibusem, sprawdzam, lub mowie ze nie wiem, nie pamietam. Niby proste a niektorzy nie potrafia sie przyznac do niewiedzy.

"Marzac o rzeczach wielkich zrob kilka malych"

"Lepiej zafundowac sobie wyrzuty sumienia niz zal"
i zawsze wierzylam, ze ... "Lepiej kochac i zalowac niz zalowac, ze sie nie kochalo"

i moj ulubiony:

"Nie lekcewaz drobnostek, bo z drobnostek sklada sie doskonalosc a doskonalosc to nie drobnostka"

niedziela, 8 sierpnia 2010

Zdjęcie rodzinne

Od jakiegos czasu jeczalam mojemu mezowi, ze nie mamy zbyt wiele ladnych zdjec calej naszej rodzinki. Zastanawialam sie czy wybrac sie na jakas sesje fotograficzna do profesjonalisty...ale w koncu stwierdzilam ze skoro mam dobrego fotografa w domu...to moze uda mi sie go namowic na mala sesje. Chcialam w domu, przed domem, w parku, na plazy...pomyslow mialam duzo. Wiesiu stwierdzil ze jest za goraco na sesje na zewnatrz, bo to nie jest kwestia tylko wyjscia i pstrykniecia jednej fotki (jakbyscie nie wiedzieli bo ja nie wiedzialam ze to takie skomplikowane:)) No wiec skonczylo sie na fotce w domu, moze jak sie ochlodzi - gdzies kolo listopada, uda mi sie namowic mojego osobistego pana fotografa na sesje na lonie natury.
Nie moglismy dojsc do porozumienia czy ubrac sie w jeden kolor jako rodzina,  a jesli tak to jaki? ...bialy, czarny, a moze czerwony...Moze po prostu jasno, albo ciemno...krotko czy dlugo, gdzie usiasc...jak rozwiazalismy wszystkie te kwestie Olus nie chcial za bardzo kooperowac:( Nasz Smieszek nie usmiechnal sie ani razu w czasie calej sesji chociaz normalnie szczerzy sie non-stop, nie chcial nawet siedziec mi na kolanach.
Przy okazji kliknelismy naszej malej balerinie kilka fotek w baletowych pozach. I musze stwierdzic ze Maya zapowiada sie na dobra fotomodelke, nie trzeba jej namawiac dwa razy na usmiech do kamery.
Ponizej efekty naszych staran. Rodzina Kalinowskich 2010!