Nasz synek jest malym rozrabiaka - jak kazdy chyba chlopiec. Jest sprytny, ciekawy, szybki i gwaltowny, brudasny strasznie. Bardzo latwo sie z nim dogadac - wie czego chce, potrafi to wyartykuowac w dwoch jezykach. Nie daje latwo za wygrana - jego ulubionym slowkiem jest "tylko" i uzywa go w nadmiarze podkreslajac nim dobitnie, ze przeciez on "tylko" tego chce...wiec w czym problem...? Ma przy tym zawadiacki usmieszek i wielkie, proszace, brazowe oczeta:)
Ostatnio nauczyl sie okazywac uczucia - najbardziej jak jest zmeczony i senny, przychodzi i przytula sie mocno, obejmujac nas swoimi pulchnymi raczkami i sciska z calych sil az sie trzesie z wysilku, jednoczesnie obsypujac nas siarczystymi buziaczkami. Olek chodzi glownie na palcach, baaardzo wysoko na palcach - wyglada to dosyc komicznie, zwlaszcza kiedy drepcze w miejscu na paluszkach jak maly baletmistrz. Uwielbia cukierki, malinki i makaron i ogorki. Jego wizytowka sa tez wiecznie zdarte kolanka i umazany pyszczek. Wedlug Olusia kazdy wskazany kolor nazywa sie: green, chociaz dzisiaj o dziwo ropoznal: orange. Trenowanie siusiania na nocniczek nie wychodzi mu zbyt dobrze... jak dotad, ale wystarczy obiecac mu nagrode w postaci cukiereczka by ochoczo wycisnal z siebie pare kropelek moczu siedzac na nocniku:) Placze baaardzo gwaltownie acz krotko, bo bardzo latwo go udobruchac czyms. Zlosci sie tez czasem wtedy najlepiej zwiewac albo stosowac jakies dobre, szybkie uniki, bo parafrazujac moja przyjaciolke, mame Antosia - sprzety i zabawki w jego poblizu dostaja nagle skrzydel:) Posiadanie syna wiaze sie tez z pewnymi stratami, twoj dom czesto wyglada jak po przejsciu tornada, a sprzety i meble przestaja dobrze sie prezentowac :( Na poczatku rozpaczasz nad kazda szkoda, pozniej machasz tylko reka, wzdychasz ciezko i zabierasz sie do ratowania pomalowanych scian i stolow, latasz dziury w scianie i przysiegasz sobie, ze nie bedziesz spuszczac go z oczu zeby ponownie nie doszlo do tego. Taaa, rzecz w tym ze az tylu oczu nikt nie posiada...wiec szkody powstaja dalej.A ja wybaczam oczywiscie po paru chwilach zlosci i rozpaczy, bo nie potrafie sie gniewac zbyt dlugo na swojego syneczka. Tym bardziej jak przyjdzie skarcony i powie: siorry i przytuli sie slodko w gescie przeprosin.
Kocham swoje dzieci rownie mocno, ale przylapalam sie juz pare razy na tym, ze swoja corke kocham miloscia wymagajaca, miloscia, ktora uczy, a swojego syna miloscia wielbiaca. Moze to aktualnie kwestia roznicy wieku...a nie plci...? A moze tak to juz jest, ze corkom stawiane sa wieksze wymagania...by nie popelnialy bledow, podczas gdy synow sie po prostu kocha i wybacza...

Właśnie przeczytałam twoją wypowiedź, bardzo fajne a w szczególności ostatni akapit o miłości.
OdpowiedzUsuńWiesz że ja tez mam starsza córkę i choć u mnie jest różnicy tylko 1,5 roku miedzy Ewą a Markiem to moje spostrzerzenia co do miłości wobec dzieci są takie same. Nawet znajomi mi to mówią że jestem bardziej wyrozumiała dla Marka. Więc coś w tym musi być. Pozdrawiam Was serdecznie Alina