piątek, 28 lutego 2020

Operacja Zorro

11 lutego nasz Zorruś został poddany pieskowej kastracji.
Czekaliśmy z tą operacją ponad rok, bo tak nam poradził weterynarz, żeby nam się piesunio zdążył rozwinąć hormonalnie, ale nie nabrał zbytniej chęci na zapładnianie.
Tutaj w Stanach prawie wszystkie pieski nie zależnie od płci są wyczyszczane, żeby nie sprawiały kłopotów właścicielom kiedy odezwą sie ich popędy.
Nasz Zorro na razie nie był zbytnio napastliwy, jedyne co mnie martwiło to to, że kiedy zostawiliśmy go na kilka dni u znajomych - którzy też mają psa, markował teren u nich w domu czyli po troszku obsikiwał im sofę:((( Nie chcialam, żeby to się powtórzyło, bo nie mielibyśmy z kim go zostawić w przyszłości - nikt nie lubi żeby czyiś pies mu sikał po kątach.
Tak więc Zorro w pełnej swej nieświadomości został oddany na mały zabieg i tak oto wyglądał po powrocie:



Dostał "cone" żeby nie ruszał swojego maleńkiego nacięcia. Od razu po operacji był strasznie zamulony i jęczał cały czas bo było mu bardzo niewygodnie biedulkowi. Nic nie chciał jeść, nie siusiał, żal mi go było.
Więc jeszcze tego samego dnia Wiesiu poleciał do sklepu i kupił mu taką oponkę nadmuchiwaną, żeby zapobiec rozdrapaniu przez niego rany, ale dać mu możliwość położenia się i poruszania się.


Jednakże już następnego dnia zdaliśmy sobie sprawę, że ta oponka wszakże wygodniejsza dla niego niestety pozwala mu po uprzednim zwinięciu się w przysłowiowy pretzel dosięgnąć szwów i trzeba go czujnym okiem pilnować...
Tak więc szybko zamówiliśmy mu specjalne wdzianko dla piesków tzw: pooperacyjne, które zakrywało mu zakazane rejony. Wdzianko miało rzepy na tyłeczku, które odczepialiśmy przed każdym spacerkiem, żeby mógł się piesunio załatwić.


Wdzianko jednakże ździebko frustrowało Zorro i co jakiś czas próbował się go pozbyć otrząsając się energicznie - jak widać poniżej - ku jego zmartwieniu bez żadnego odczuwalnego skutku:(



Drugiego dnia po operacji daliśmy mu lekarstwo na ból przepisane przez veterynarza - tylko jedną z trzech tabletek, myśląc, że mu trochę ulżymy, a chyba mu zaszkodziliśmy...

Nasz Zorruś bowiem na trzeci dzień po operacji dostał strasznej biegunki, która trwała ponad dwa dni, i pod koniec nie miał już biedulek czym kupkać, ale nawet pojawiły się kropelki krwi w wydalonych wydzielinach:(((
A od biegunki przeszedł w wielokrotne wymioty, które również miały ślady krwi:(((
Piesek był letargiczny, spał lub leżał wykończony, nie chciał chodzić na spacerku no i oczywiście nic niejadł...


Zaniepokojeni zabraliśmy go do veterynarza, gdzie spędziłam godzinę i nie dowiedziałam się definitywnie co spowodowało u Zorrusia takie załamanie w rekonwalescencji...
Ale Zorro został dokładnie przebadany, nie stwierdzono temperatury, vet wykluczył kilka opcji, potwierdził, że nasz psiaczek nie ma żadnego bólu.
Pacjent dostał dwa zastrzyki - jeden przeciw wymiotny, jeden poprawiający podrażnienie żołądka, lekarz podejrzewał, prawdopodobnie przez lekarstwo które mu daliśmy, albo nawet to, co mu dali na uśpienie podczas zabiegu mogło wywołać u niego taką reakcję...
Veterynarz nie odrzucił też opcji zapalenia trzustki - po zjedzeniu czegoś bardzo tłustego...ale również uspokoił mnie, że leczenie które zaordynował będzie dobre na jakąkolwiek z tych diagnoz.
Dostaliśmy lekarstwa do podania mu w domu i prikaz by piesek pozostał na diecie - kurczaczek i ryż.
I Zorro szybko powrócił nam do zdrowia, już nie zwymiotował, kupka się momentalnie poprawiła i jego ogólny nastrój również!!!!
Przedwczoraj minęły dwa tygodnie od operacji i mogliśmy mu zdjąć kubraczek, wszystko pięknie zagojone!
Ale powiem wam szczerze gdybym wiedziała ile to nas nerwów będzie kosztować to chyba bym już dała spokój z tym całym kastrowaniem.
Wydaje się, że to tylko pies ale dla nas Zorruś jest jak członek naszej rodziny, kochamy go jak jedno z naszych dzieci:)
I człowiek, który nigdy nie miał psa nigdy tego nie zrozumie. Wiem, bo przed Zorro też tego nie rozumiałam, a teraz jestem psią mamą i serce mi sie krajało kiedy chorował.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz