poniedziałek, 29 września 2014

Rok starsza czy rok mądrzejsza?

Obchodzilam ostatnio urodziny - 38 juz:( I za kazdym razem kiedy mysle o liczbie moich wiosen popadam w stan absolutnego zadziwienia, nie mogac wprost uwierzyc, ze ta liczba odzwierciedla moj aktualny wiek. Tak bardzo nie utozsamiam sie z soba tak wiekowa, ze odpowiadajac na pytanie o moj wiek musze sie zawsze ciezko zastanowic i przeliczyc sobie szybko:))) Nawet Wiesiu przed moimi urodzinami pytal sie czy koncze 34 lata:)
I mimo, iz bardzo ubolewam nad tym, ze czas nie stanal dla mnie w miejscu to musze przyznac, ze bycie starszym ma swoje plusy:) Zawsze podsmiechiwalam sie z kobiet, ktore twierdzily, ze zblizajac sie do 40-stki i przekraczajac ja wkroczyly w najlepszy okres w swoim zyciu...Akurat! myslalam sobie:) Ale ten mijajacy rok byl dla mnie bardzo przelomowy i nagle zaczelam kumac, co te panie mialy na mysli:)))
Pojelam, ze procz paru kolejnych zmarszczek, ktore pojawily sie mojej twarzy i kilku niezbyt atrakcyjnych faldek na tylku przybylo mi jakby wiecej  dobrze funkcjonujacych zwojow mozgowych, wzbogacilam sie o troche wiecej asertywnosci, pewnosci siebie, zdrowego rozsadku. Te wszystkie nowe nabytki spowodowaly, ze poczulam jakbym bardziej poznala siebie, dorosla do samej siebie i zaczela wykorzystywac z dobrym skutkiem wszystkie moje dotychczasowe doswiadczenia zyciowe dokonujac coraz lepszych wyborow.
Wiem, ze brzmi to moze bardzo enigmatycznie:) ale wierzcie mi odnosi sie to  rozwiazania moich najmniejszych, bardzo przyziemnych i zdawac sie moglo idiotycznych dla poniektorych problemow zycia codziennego, ktore czesto gesto psuly mi humor i bardzo frustrowaly do znaczacej zmiany w podejsciu do zycia i ludzi. Na przyklad skonczyly sie moje bardzo uciazliwe problemy z cera i znalazlam wreszcie odpowiedni rozmiar i fason stanika do mojej niewymiarowej figury - wiem, powiecie nic takiego, dla mnie te zmiany byly life changing:))) Dla odmiany codziennie wstaje rano i w lustrze nie widze juz pryszczatej twarzy, martwiac sie jak wyjde z taka facjata do ludzi:), a ubierajac sie zakladam pieknie dopasowyana bielizne, w ktorej czuje sie rewelacyjnie i nie spedzam reszty dnia meczac sie w uciskajacym mnie w kilku miejscach a odstajacym w paru innych staniku, ani nie stresuje sie, ze moje zakamuflowane wypryski nagle staly sie widoczne lub tez pojawily sie jakies kolejne:((( Do tego nosze dzinsy, ktore nie sa na mnie za krotkie lub za ciasne, po prostu w sam raz, a moje wlosy wygladaja zdrowo i nie musze sie za nie wstydzic. I jestem dumna z siebie, ze po tylu latach walk i poszukiwan udalo mi sie wreszcie opanowac moja niezadowolona jak dotad mieszana cere i znalezc opowiednia bielizne oraz ubrania w ktorych czuje sie komfortowo. Mam bardziej zdrowo-rozsadkowe podejscie do wychowania dzieci - moze dlatego, ze zaczelam widziec bardzo pozytywne efekty moich matczynych staran, pogratulowalam sobie i odpuscilam troche zamartwianie sie:) Jestem madrzejsza jako gospodyni, potrafie zaopatrzyc moja kuchnie w zdrowe jedzenie bez wydawania fortuny, co mnie jako poznanianke baaardzo cieszy:), unikam ludzi, ktorzy psuja mi humor, nie trace czasu na spedzanie go z kims kto emanuje tylko zla energia. Slucham tylko mojej ulubionej muzyki, ktora wprawia mnie w dobry nastroj, czytam duzo, bo to mnie uszczesliwia, wiem jak walczyc z moim niskim cisnieniem i niepokojacym poziomem zelaza. Ale moim najnowszym i najbardziej znaczacym odkryciem bylo zdanie sobie sprawy, ze cierpie na lekka nietolerancje laktozy w produktach nabialowych. Nie jest to zadna nowa kondycja, ktora nagle sie ujawnila i zaczela mi dokuczac, raczej stan, z ktorym sie zmagalam i meczylam od kiedy pamietam. Dopiero niedawno, po 38 latach zaczelam odkrywac pewne prawidlowosci w moich czestych niestrawnosciach i kosmicznych wzdeciach, ktore jeszcze bedac nastolatka nazwalam: kamienistoscia zoladka.  Ksywka byla to bardzo doslowna poniewaz czesto czulam sie jakbym miala w zoladku wor kamieni, ktory mi strasznie ciazy i meczy. Na szczescie oswiecona moja "starcza madroscia":) postanowilam eksperymentalnie odstawic nabial i zrezygnowac nawet ze smietanki do kawy zastepujac ja beznabialowym odpowiednikiem oraz moich ulubionych jogurtow na rzecz sojowych. Ku mojemu zdziwieniu odczulam znaczaca roznice nawet po pierwszej kawie, ktora tym razem nie sterczala mi na zoladku uniemozliwiajac normalne funkcjonowanie:)
Dodatkowo czuje, ze sie pewniejsza siebie jako mieszkanka Stanow - opanowalam jezyk do tego stopnia, ze nie boje sie o swoje braki jezykowe, nie stresuje sie przed kazda wypowiedzia, jesli czegos nie wiem nie mam zadnych obiekcji by sie wypytac kogo trzeba, nie wstydze sie swojej niewiedzy. 12 lat w tym kraju pozwolilo juz mi sie tu zadomowic, poznac ludzi i zwyczaje, co z kolei pozwala mi sie czuc bardziej u siebie:) Jestem tez pewniejszym kierowca, i potrafie zdobyc kazda informacje korzystajac z dobrodziejstw techniki i internetu - dobry wplyw mojego meza:) Znam sie tez lepiej nie fotografii, jestem swego rodzaju ekspertem w dziedzinie zdrowego odzywiania, i opanowalam wreszcie tajniki publikowania zdjec na moim blogu:)) Potrafie zrobic bardzo profesjonalnie wygladajacy manicure i pedicure, uczesac moja corke w bardzo wyszukana fryzure, odrestaurowac stare meble, odmalowac dom i zrobic z Maya projekt do szkoly, ktorym moze sie pochwalic przed rowiesnikami i zyskac uznanie nauczyciela. Innymi slowy jestem "lepsza" wersja siebie anizeli pare lat temu:)))
Wiec tak ubolewam, ze pojawiaja sie nowe oznaki starosci na mojej twarzy ale zupelnie nie mam nic przeciwko byciu madrzejsza, spokojniejsza, bardziej pewna siebie i szczesliwsza dzieki temu.
Pozdrawiam wszystkie czytelniczki zblizajace sie do czterdziestki, wierzcie mi to nieszczesne 4 0 nie jest takie straszne jak je maluja:)))
Ponizej uwiecznione moje szczesliwe momenty na moich najbardziej ulubionych zdjeciach mijajacego roku:)))


niedziela, 21 września 2014

Szesciolatek

Nasz Olus skonczyl w piatek 6 latek!!!
Dostal lodowy torcik ze zbyt wieloma swieczkami:)) mamunia lekko przesadzila:)


Spiewalismy Happy Birthday i Sto lat



Dmuchal jak profesjonalny dmuchacz:)


W tym roku z racji tego, ze zaczal nowa szkole i dopiero nawiazuje nowe przyjaznie optowalismy za tym, by zamiast party urodzinowego zafundowac mu wizyte do Legoland...i o dziwo zgodzil sie:) 
Mielismy jechac juz w ten "urodzinowy" weekend ale zdecydowalismy, ze poczekamy az sie choc troszke ochlodzi, bo chodzic po parku rozrywki w taki upal to zadna przyjemnosc. 
Te 6-ste urodziny zdopingowaly naszego lobuziaka do wiekszej samodzielnosci, poniewaz jak dotad najprawdopodobniej z czystego lenistwa wyslugiwal sie rodzicami, a nawet siostra przy najprostrzych czynnosciach:( W przeddzien urodzin zakomunikowalam mu jednakze, ze 6-letni chlopcy nie prosza mamy i taty o pomoc przy ubieraniu, korzystaniu z toalety i zapinaniu pasa w samchodzie itd i Olus wzial sobie to bardzo do serca:) Od razu sporzadzil liste umiejetnosci, ktore koniecznie musi jak najszybciej opanowac i pracuje nad nimi codziennie:)


sobota, 20 września 2014

Mini wakacje


W zeszly weekend z okazji moich urodzin urzadzilismy sobie mini wakacje:)
wyjechalismy na weekend do West Palm Beach do pieknego hotelu przy plazy. 



Dzieciary mialy frajde na basenie ze zjezdzalnia 

  
Mama, mimo swego podeszlego wieku juz:), stwierdzila, ze tez chce sie zabawic w swoje urodziny i zjechala sobie pare razy:)






  
Bylismy tez na plazy, gdzie fale sa duzo, duzo wieksze - to juz nie nasza zatoka tylko otwarte wybrzeze Atlantyku!


Zabrano mnie na pyszna kolacje do dobrej restauracji


I na krotki spacer po centrum West Palm Beach


A w niedziele zajechalismy zobaczyc latarnie morska Jupiter, na ktora nawet nam sie udalo wspiac:)




To byl naprawde fajowski weekend i najlepszy prezent urodzinowy :))

czwartek, 11 września 2014

Restauratorka mebli ogrodowych


Tydzien temu podczas moich biegow po osiedlu zauwazylam, ze jeden z naszych sasiadow wystawil dwa bujane fotele do wyrzucenia lub wziecia przed podjazd. Tak w Stanach - przynajmniej na naszym osiedlu, ludzie pozbywaja sie niechcianych mebli, sprzetow i innych rupieci bez dzwonienia po specjalna ciezarowke, ktora je wywiezie.
Zazwyczaj nie uprawiam zbieractwa - chociaz wlasnie w ten sposob wzbogacilismy sie juz o duzy gazowy grill, ktory stoi na naszej werandzie, a Olus o swoja ukochana lalke Woody z Toy Story:)), i tym razem postanowilam podejsc i obejrzec krzesla. Moje ogledziny utwierdzily mnie w przekonaniu, ze krzesla wygladaja na troche zniszcone lecz nadal nadajace sie do uzywania i niewiele myslac zadzwonilam po meza by przyjechal po nie samochodem.



 Zdecydowalam, ze sprobuje je odswiezyc i odmalowac i postawic pod drzewem nad naszym jeziorem by mozna bylo - kiedy sie troche ochlodzi, siedziec sobie tam i delektowac sie swiezym powietrzem i pieknymi okolicznosciami naszej florydzkiej przyrody:) 
I tak tez uczynilam! Po kilku dniach ciezkiej pracy oto efekt:
Taa-daaa!


Jest takie powiedzenie tutaj w Stanach, ze "my trash can be your treasure" czyli moj smiec moze byc twoim skarbem:) Czysta prawda:)))
Teraz do moich kilku czapek, ktore nosze codziennie moge sobie dolozyc jeszcze jedna - czapke restauratorki mebli ogrodowych:)
Drugie krzeslo ma peknieta i troche spruchniala jedna ploze (moje wczesniejsze ogledziny tego nie zarejestrowaly:(), wiec znalazlam na internecie firme, ktore produkuje takiego typu krzesla i zamowilismy nowe plozy. Mam nadzieje, ze uda mi sie je zainstalowac i bedziemy miec dwa piekne krzesla bujane:)


Portland

W Portland w dniu naszych odwiedzin mialo padac caly dzien, ale na szczescie deszczowo bylo tylko wczesnie rano,  potem zrobilo sie pochmurnie, a popoludniu wylonilo sie nawet slonce. Z racji prawdopodobnego deszczu zaplanowalismy sobie troche luzniejszy dzien zwiedzania:)
Na pierwszy ogien poszla najbardziej znana latarnia - Portland Head Light
Bylo ponuro, troche mgliscie i chlodno - dokladnie tak jak sobie wyobrazalam:)



Nastepnie zajechalismy zobaczyc Spring Point Lighthouse, zeby do niej podejsc musielismy przekroczyc usypane z glazow molo - interesujacy spacer:)


W koncu podjechalismy do centrum Portland - na kawke i ciasteczko, i pochodzilismy sobie troche ulicami tegoz miasta. I musze przyznac, ze to jest takie miasto z klimatem - jak Krakow, bardzo urokliwe, nieco ospale, ale moze dlatego tak mi sie tam podobalo. Brukowane chodniki, starsze kamienice, ciekawe sklepiki - zadnych wielkich domow handlowych, sieciowek, jakies interesujace ksiegarnie, kilka sklepow dla turystow - gdzie kupilismy sobie fajne koszulki, ale nie z taka plastikowa taniocha, ale z wyrobami artystycznimi i innymi pamiatkami. 
Po zejsciu do portu, gdzie odplywaly statki na ogladanie wielorybow zalowalam, ze nie mielismy czasu na taki kilku godzinny rejs, bo super fajnie bylo by zobaczyc jakiegos wielorybka:)



Nastepnie udalo nam sie zahaczyc o Permaquid Point Lighthouse.
Tam nawet udalo mi sie wejsc na szczyt latarni - Wiesiu nie byl zainteresowany, powlazilam tez na wszystkie mozliwe skalki na jakie moglam:)))




Wreszcie troche juz zmeczeni, zglodniali i zziebnieci wyladowalismy w Camden - bardzo malowniczym miasteczku turystycznym w gorach, ale jeszcze na wybrzezu. 
Podobalo  by mi sie tam duzo bardziej gdyby nie bylo mi tak starsznie zimno:)