sobota, 31 marca 2012

Marcowe lato

Konczy sie wlasnie najpiekniejszy miesiac na Florydzie. Mamy wtedy najcudowniejsza pogode. W tym roku troche sie wszystko pokielbasilo bo brak zimy przeszedl niespodziewanie w totalny brak wiosny, ale ja tam nie narzekam, ze mamy lato w marcu:) Zwlaszcza ze jakims cudem bylismy dosc dobrze przygotowani na letnia aure - Olus juz umie plywac, ciuchy zimowe wymienilam na letnie wraz z nadejsciem pierwszych bardzo cieplych dni, zapasy sunscreenu sie przydaly, pochowane cieplutkie kolderki, nawet moja figura jest bardziej gotowa na sezon bikini anizeli w zeszlym roku:) Bylismy juz na plazy i na basenie pare razy. Olus zdazyl juz zaprezentowac nam swoje umiejetnosci plywackie i zdalam sobie sprawe szybko, ze tego lata bede stala do pasa w basenie lapiac i wypuszczac Olusia nurkujacego do lub od schodow lub krawedzi basenu. Po godzine czuje sie jak pomarszczona wegierka ale czego sie nie robi dla syna...:) Dzieciom udalo sie odwiedzic po raz pierwszy nowo wybudowany Legoland. Pojechaly z tata, ciocia i kuzynem. Byly zachwycone! Zwlaszcza Maya, ktora z racji swojego pokaznego wzrostu mogla pojezdzic rollercoasterami. Chyba jej sie to bardzo spodobalo, bo opowiesciom nie bylo konca po powrocie. Ja mialam dla siebie cala niedziele:) Oto pare fotek z ich wyprawy:

sobota, 17 marca 2012

Oluś jak ryba

Dwa tygodnie zaczelam z Olusiem intensywny kurs nauki plywania u pani Katji, ktora uczyla pare lat temu Maye. Tryb nauki jest bardzo intensywny, dosc kosztowny i wymaga zaangazowania przez 4-6 tygodni, bo tak dlugo zazwyczaj trwa pierwsza sesja. Ale rezultaty sa niesamowite. Dzieci ucza sie plywac pod woda z otwartymi oczyma, zeby zaczerpnac powietrza odwracaja sie na plecy, odpoczywaja by po chwili powrocic do wody i plynac dalej. Mayci opanowanie tej umiejetnosci pare lat temu zajelo 4 tygodnie, przez 4 tygodnie codziennie od poniedzialku do czwartku jezdzilam z nia do domu Katji na 10 minutowa lekcje o wyznaczonej stalej porze. Bylam i nadal jestem zachwycona rezultatami. W tym roku zdecydowalam, ze przyszla kolej na Olusia. Pierwsze dwie lekcje byly dla niego i dla mnie tez malym koszmarem. Byl przerazony zanurzaniem sie, nie potrafil zamknac buzi pod woda wiec krztusil sie strasznie. Na drugiej lekcji zaczal plakac i wyciagac rece do mnie po ratunek. Zaczelam sie martwic juz, ze czekaja nas dluuugie tygodnie ciezkiej nauki....ale na trzeciej lekcji Olusia nastapil wielki przelom i moj syn zaczal plywac sam i czerpac radosc z nowej umiejetnosci.
To fragment tej pamietnej przelomowej chwili:

A tak plywal moj synus w zeszly czwartek czyli konczac dwa tygodnie kursu:


Katja widzac postepy Olusia stwierdzila, ze nie potrzebuje przyprowadzac go na kolejne tygodnie nauczania, moze ewentualnie jeszcze dwa dni, i bedzie mozna uznac ta sesje za absolutnie zakonczona duzym sukcesem. Chyba Alex pobil jakis rekord :) Ja sie ciesze, bo nie bede musiala placic ani przyjezdzac przez kolejne tygodnie. Jak dla mnie rewelacja:) Zdolny ten moj syn, ale co sie dziwic, w koncu matka ratowniczka:)))

sobota, 10 marca 2012

Z serii dzień z życia mamy. Piątek

Piatek 2 marca.
Pobudka o 6:30. Lunch dla Mayci, sniadanie i przebieranie w Cat in the Hat. Maya super podekscytowana. Wiesiu maluje jej nosek i wasy kocie. Olus spi jak zabity, nic dziwnego wczoraj zarwal pol nocy. Zawoze Maycie do szkoly, dumna i blada wysiada z samochodu - wszyscy nauczyciele pomagajacy przy car line podziwiaja przebranie Mayci. Wracam do chaty. Olus nadal spi. Robie sniadanie dla siebie i Wiesia. Ogladamy sobie wiadomosci przez chwile. Olus sie wynurza. Porcja przytulaczkow. Szykujemy sie do wyjscia - trzeba nakarmic i ubrac dziecko. 9:40 mam zumbe. Po cwiczeniach szybko lece sie przebrac do szatni, zabieram Olusia i jedziemy do St. Pete. Zajeżdzam pod biuro podrozy, konczymy robic rezerwacje, place za bilety, wybieram miejsca - jak na skrzydlach lece do sklepu polskiego po drugiej stronie ulicy. Po zakupach jedziemy jeszcze do muzeum dla dzieci Great Explorations do ktorego mamy roczna wejsciowke - niech Olus tez ma frajde z tej wyprawy:) Alex znajduje sobie od razu towarzysza zabawy i nie chce opuscic miejsca, chlopczyk tez nie. Smsuje cala rodzine i znajomych ze bilety kupione:) W koncu udaje mi sie wyciagnac Olusia i zaladowac do samochodu i cale szczescie bo juz czas odebrac Maycie. Jedziemy prosto pod szkole Mayi. Chwale sie wszystkim ze jade do Polski latem. Wszyscy sie dziwia - dopiero co mowilam, ze chyba nam sie nie uda pojechac bo bilety takie drogie. Zajezdzam do domu, od razu dzwoni na skype Lukasz i informuje ze zarezerwowal juz domek nad morzem dla nas, calej swojej rodzinki, naszych rodzicow i drugiego brata z zona!!!! Cala rodzina na wakacjach:) Wow to nam sie nie przydarzylo od 20stu paru lat chyba... Moja ekscytacja siega zenitu:))) Po chwili lacze sie z mama, rodzice tez przezywaja, ponoc moj drugi brat Marcin tez strasznie sie cieszy. Akurat podczas tych wakacji wypadna urodziny moich braci, wiec bedziemy razem swietowac. Wiesiu widzac chyba ze zona srednio zabiera sie za gotowanie jakiegos obiadu decyduje sie zamowic pizze i po nia pojechac:) Po pizzy szykuje Maycie na trening pilki noznej - ochraniacze na piszczele, specjalne skarpety, korki, picie. Ustalamy, ze Wiesiu ja zabierze, ale Olus widzac przygotowania blaga zeby jego tez wziac. Wiesiu ulega, pakuje dzieciary do samochodu ze mna jeczaca mu nad uchem zeby czasami nie pozwolil Olusiowi zasnac. Zamykam drzwi i nakrecam sobie motorek w tylku i zabieram sie do sprzatania chaty i gotowania bigosu, bo zachcialo nam sie polskiego bigosu. Udaje mi sie wysprzatac nasza lazienke, kuchnie i wszystkie podlogi. Od razu dom wyglada lepiej i moja frustracja wszechogarniajacym bajzlem zmniejsza sie:) Rodzinka powraca, natychmiast zaczynamy caly proces kladzenia do lozka. Dzieci w lozkach, czas na chwile relaksu z naszym ulubionym programem - Who do you think you are? o celebrytach, ktorzy odszukuja swoich przodkow. Wiesiu probuje bigos, wielokrotnie w duzych ilosciach:) Stwierdza ze jest dobry:) Oddycham z ulga po tym calym tygodniu. Jutro rano czeka mnie yoga i pakowanie na wyjazd do Naples. Wiesiu zabierze Maye rano na mecz.
W niedziele bedziemy nas party urodzinowe mojej chrzesniaczki Veronisi, i powrot do domu. A od poniedzialku cala kolomyja zacznie sie od nowa, tym razem z codziennymi lecjami plywania dla Olusia.

piątek, 9 marca 2012

Z serii dzień z życia mamy. Czwartek

Czwartek  1 marzec
Pobudka jak zwykle 6:30. Przygotowywuje lunch dla Mayci i sniadanie. Budze ja. Szykujemy do szkoly. W miedzyczasie budzi sie Olus. Musze go poprzytulac, chce zebym z nim siedziala, ale nie moge musze leciec z Maya do szkoly. Budze Wiesia zeby zajal sie Olusiem. Po powrocie robie sobie sniadanie i kawe, sniadanie dla Olusia. Wiesiu juz zjadl. Sprzatam troche. Wstawiam kolejne pranie. Zakladam Olusiowi butki korekcyjne i szykuje sie na wizyte do kolejnego doktora, tym razem ginekologa. Tak na marginesie - nie mam co tydzien trzech wizyt lekarskich:), tak akurat sie zlozylo i skumulowalo, bo przekladalam je w nieskonczonosc, az do wszystkich trzech doszlo akurat w tym tygodniu. Wiec lece do mojego ginekologa na rutynowe co roczne badanko i modle sie zeby nie zajelo to zbyt dlugo, po pierwsze Wiesiek niby pracuje, po drugie nienawidze tam czekac - w tych gabinetach jest tak zimno, ze zawsze koszmarnie zmarzne az sinieja mi stopy. Niestety okazuje sie, ze moj doktor jeszcze jest w szpitalu, bo mu sie operacja przedluzyla:( Czekam chyba z godzine. Ale kiedy wreszcie sie pojawia jest bardzo sympatyczny i serdeczny - jak zwykle zreszta. Pedzie do chaty zeby zwolnic Wiesia. Po przyjezdzie zastanawiam sie co zrobic z reszta dnia...Mialam w planie jechac do St. Pete, to miasto obok, do polskiego sklepu i do polskiego biura podrozy w nadziei ze znajde jakies mozliwe bilety do Polski, ale juz jest poludnie, a tam jedzie sie godzine...Decyduje sie zadzwonic do tego biura podrozy i zapytac czy moga mi pomoc. Tlumacze, ze najtansze bitely widzialam za $1330, wyszlo 4tys zielonych za 3 osoby - to troche drogo...Pan uprzejmie przytakuje, tak, takie wlasnie sa ceny na lato, taniej chyba nie bedzie, a te 1330 to bilet z dwoma przesiadkami - co w moim przypadku z dwojka dzieci jest koszmarem:( Przygnebiona chce konczyc rozmowe kiedy pan zaczyna z innej beczki i proponuje sprawdzenie trasy Miami - Berlin liniami Air Berlin, slysze klikanie na jego komputerze i z dusza na ramieniu czekam. Znajduje 3 bilety za 3078. Nie dowierzam...Potwierdza, bezposredni lot Miami- Berlin za 3 tys - czyli tysiac bucksow mniej i bez zadnych przesiadek!!! Podskakuje na sofie z wrazenia! Ustalamy terminy, pyta czy rezerwowac wstepnie na 48 godzin. Pewnie! Lece do Wiesia z dobra wiadomoscia. Wiesiu aprobuje cene, ale kreci nosem na dlugosc naszego pobytu - poltora miesiaca samemu w domu chyba mu sie srednio podoba. Dzwonie jeszcze raz do pana i zmieniam daty wylotu na pozniejsze, okazuje sie, ze ze cena spada do 2980!!! Z ekscytacji zaczynam podskakiwac:) Lece do komputera widze, ze moj brat Lukasz jest dostepny na skype, dzwonie, przekazuje dobra nowine. Lukasz proponuje wspolny wyjazd nad polskie morze, moze zalatwic domek. Dzwonie do mamy. Olus twierdzi, ze on nie jedzie do baby tylko do dziadzi, a Maya jedzie do baby. Tak sie ciesze, ze w kolko powtarzam jak bardzo sie ciesze. Wiesiu patrzy na mnie jak na wariatke. Decyduje, ze jutro pojade zarezerwowac te bilety na amen i zaplacic, ale dzisiaj musze zrobic to, co mialam zaplanowane na jutro. Czyli pooddawac pare rzeczy w sklepach. To jedna  z bardzo fajnych mozliwosci tutaj - wszystko mozna oddac, nawet bez paragonu, nawet pare miesiecy pozniej, nawet jesli tego sama nie kupilas tylko dostalas w prezencie. Jesli nawet nie dostaniesz pieniedzy dadza ci store credit czyli karte nabywcza z odpowiednia kwota do zrealizowania w tym wlasnie sklepie. Nic nie traca, i tak zostawisz te pieniadze u nich. Przy okazji znajduje dla siebie super jeansy - dlugie, skrojone jak na mnie, do tego dobrej firmy,  i do tego reszte prezentu urodzinowego dla mojej przyjaciolki.  Co za dzien:) Jade odebrac Maycie, ktora dzisiaj byla w szkole poltora godziny dluzej, bo miala probe  przedstawienia szkolnego. Olus mi zasypia, podjezdzam pod szkole, odbieram Maye. W domu od razu budze Olusia, nie jest z tego powodu zadowolony delikatnie mowiac. Ale obawiam sie, ze nie bedzie chcial isc spac pozniej. Po obiedzie zabieram sie za zrobienie dla Mayci kapelusza na piatkowe przebranie. Maja sie przebrac za jakas postac z ksiazek Dr. Seusse'a. Maya wybrala Cat in the Hat (kot w kapeluszu). I mama sie produkuje przez godzine probujac wysmyczyc cos na ksztalt wyzej wymienionego kapelusza. Efekt jest zadowalajacy, Maya zachwycona. Szukamy reszty przebrania w maycinych szafach. Zadanie domowe z calego tygodnia skompletowane, robie liste ksiazeczek, ktore czytalismy w tym tygodniu, zaznaczam, ktore sama czytala, ktore my jej czytalismy - mamy do tego specjalny reading log zalaczony do kazdego zadania domowego co tydzien. Kapanie i dzieci ida do lozka. Ale... Olus nie zasypia, wychodzi co chwile, a to chce siusiu, piciu, jesc, kupke, chce ogladac bajeczke, wychodzi ta 45 minutowa drzemka. Mija 10-ta, probuje zrobic sobie pedicure, ale co chwile latam na zmiane z Wiesiem do Olusiowego pokoju. O 10:30 juz naprawde ogarnia mnie frustracja, groze klapsem, tlumacze, ze juz jest noc, Maya juz spi i zaraz mama i tata ida spac. Tuz przed 11sta kiedy idziemy do lazienki nadal slysze placz Olusia:( W koncu chyba sie poddaje bo zapada cisza. Nareszcie.

środa, 7 marca 2012

Z serii dzień z życia mamy. Środa

Sroda 29 luty
Pobudka 6:00. Ubieram sie robie sobie sniadanie, potem lunch dla Mayci. Wszystko pakuje do plecaka. Szykuje  jej sniadanie, rzeczy do ubrania. Budze ja chwilke przed 7ma, Wiesia tez. Szybko robie jej fryzure i zmykam spieszac sie do mojego specjalisty od oczu. Co pol roku musze chodzic na kontrole z moimi oczetami, zeby sie upewnic, ze moja siatkowka sie nie odkleja czasami. U doktora zakraplaja mi oczy, zagladaja gleboko, swieca strasznym swiatlem, po wszystkim czuje, ze moje galki oczne sa nabrzmiale, baardzo wrazliwe na swiatlo sloneczne. Nakladam okulary sloneczne na moje okulary i mruzac oczy jade do domu. Przebieram sie, szykuje Olusia,  i jedziemy na zumbe. Po powrocie robie lunch. Zbieramy z Olusiem wszystkie ksiazki i plyty dvd z biblioteki i jedziemy je wymienic na inne. W drodze zagaduje Olusia zeby nie zasnal czasami. W bibliotece Olus szuka bajeczek dla siebie, z dziesieciu, ktore koniecznie musi wypozyczyc - jak twierdzi, wybieram cztery, szukam jakies dla Mayci. Olus przychodzi z nareczem malych ksiazeczek o zwierzatkach. Pomaga mi zrobic check out i skanuje wszystkie ksiazki i plyty. Podjezdzamy do parku. Olus pierwszys raz jest w parku w swoich butach. Ten park ma nawierzchnie z milionow malutkich kawalkow czarnej gumy.  Nie ma zadnych problemow dopoki nie zaczyna sie uskarczac na cos w bucie, okazuje sie, ze weszlo mi pelno malych kawaleczkow. Musze zdjac buty i braces zeby wytrzepac smieci. Idziemy jeszcze na siusianie i umycie rak i jedziemy po Maycie. Czekamy przed szkola, rozmawiam ze znajomymi mamami, a Olus bawi sie z synem jednej z nich na trawniku, po chwili przychodzi z cala okrawawiona reka!! Przecial sie twarda, dluga trawa, ktora zerwal jak sie obrocilam, w trzech miejscach. Ktos podaje plaster, inna mama chusteczki. Sytuacja opanowana, ale Olus troszke przestraszony siada cicho na trawie. Po wyjsciu Mayci jedziemy do Super Targetu, kupujemy plasteki na Olusiowe rany, prezent dla Veronisi - mojej chrzesniaczki, na ktorej urodziny pojedziemy w weekend. Po powrocie lacze sie z mama, Olus prezentuje babci swoja zaplastrowana raczke. Robie szybki obiad, tak szybki, ze nawet nie pamietam co jedlismy:) Wychodze z dziecmi przed dom, zeby sobie pobiegaly, Maya rysuje kreda na podjezdzie, Olus bawi sie z Wiesiem pilka. Czas na zadanie domowe Mayci. Sprzatam i zbieram rzeczy po calym domu. Wlasciwie probuje ogarnac troche chaos, do porzadku daleko jeszcze. Kapanie. Procedura pod tytulem: idziemy spac, w toku. Po polozeniu dzieciarow ogladamy z Wiesiem nasze ulubione programy: Survivor i Modern Family.
Sroda nam przeminela.

wtorek, 6 marca 2012

Z serii dzień z życia mamy. Wtorek


Wtorek 28 luty
6:30 pobudka, lunch dla Mayci, pobudka Mayci, sniadanie dla Mayci. 7:25 wychodzimy do szkoly. Po powrocie robie sniadanie dla siebie, Wiesia i Olusia. Ogladamy wiadomosci przy sniadaniu. Sprzatanie, ubieram Olusia, przebieram sie na yoge. 9:15 wychodzimy z Olusiem na yoge. 11:00 wracamy, zakladam Olusiowi butki, robie lunch dla siebie i szybko zjadam, myje zeby, szykuje lunch dla Wiesia i Olusia i pedze do dentysty. U dentysty nieprzyjemne usuwanie kamienia z zebow, geba pelna krwi, zdjecia szczeki i zle wiadomosci o ubytkach i kosztach z tym zwiazanych:( Wracam do chaty, Wiesiu nie jest zachwycony nowinkami zebowymi, radzi naprawienie tych moich klow w Polsce. Taaa ale bilety taaakie drogie:(  Łacze sie z mama przez skype. Robie krotka liste zakupow do sklepu spozywczego - szukam kuponow. 2:00 jedziemy z Olusiem po Maycie ale wczesniej zachodzimy do sklepu do chlebek i pare innych rzeczy. Ladujemy zakupy do samochodu i idziemy pod szkole Mayci. Olus oznajmia, ze musi kupke. Pedzimy z powrotem do sklepu, do sklepowej toalety. Po smierdzacej kupce lecimy znowu pod szkole. 3:00 - odbieramy Maycie, szybko pedzimy do domu. W chacie szykuje wszystko co moge wczesniej przygotowac na obiad (pasta primavera) po czym tlumacze Wiesiowi, kiedy i co ma wstawic i na jak dlugo. Przygotowywuje Maye na balet - wciagamy rozowe rajstopy i leotard, zabieram jakies przekaski dla Olusia, picie i o 4:00 lecimy na balet. Przez godzine czekamy na Maycie, zabawiam Olusia grami na Iphonie. Srednio mi to wychodzi:( O 5:30 wracamy do domu. W drodze robie wszystko co mi przychodzi do glowy zeby Olus tylko nie zasnal. W domu szybko koncze przygotowywac obiad, tlumaczac oczywiscie dzieciom co chwile, ze nie nie moga teraz cukierka ani krakersow, bo nie zjedza obiadu. Zajadamy. Zmywam naczynia, na chwile siadam, ale juz 6:30 i Maya musi zrobic zadanie domowe. Ze zdumieniem obserwuje jak Maya szybko rozwiazuje zadania matematyczne przeliczajac sobie wszystko na paluszkach. Informuje Wiesia, ze chyba rosnie nam matematyczka:) Kapiemy Olusia, po myciu Wiesiu nie moze go namowic na ubranie sie w pizamke. Musze interweniowac. Czytam Olusiowi, jest bardzo zmeczony, zasypia w pare minut po zgaszeniu swiatla. Wiesiu kladzie Maye spac. Ukladam w szafie wczesniej poskladane pranie. Podloga wola o pomste do nieba, ale nie mam juz sily zeby chwycic za miotle i mopa.
Biore prysznic, myje wlosy, gole co poniektore czesci ciala, namaszczam sie lotion'em i padam.
Wtorek sie skonczyl. 

poniedziałek, 5 marca 2012

Z serii dzień z życia mamy. Poniedziałek

Poniedzialek 27 luty 2012
6:30 pobudka, szykuje lunch dla Mayci ( zazwyczaj kanapka z wedlina i serkiem, mleko w kartoniku, woda, owocki, jakas mala przekaska w stylu pretzelki) , szybkie sniadanie dla siebie i dla Mayci, ktora budze tuz przed 7:00. Ubieramy sie, 7:20 jedziemy do szkoly Mayci. Do szkoly mam 5 minut, ale wyjezdzam tak wczesnie by nie utknac w porannych korkach gdzies wokol szkoly. 7:45 wracam do domu,  seria przytulan z Olusiem, ktory rano chce tylko mamy i musi sie troszko wtulic po obudzeniu, robie dla niego sniadanie, ubieram go, sprzatam w kuchni. Wiesiu juz zaczal prace. O 8:15 jade z Alexem na yoge. 9:45 z powrotem w domu, zakladam Olusiowi butki, przebieram sie. Wstawiam pranie, skladam pranie, robie liste zakupow, lunch dla siebie, Wiesia i Olusia. Łacze sie z mama przez skype. Dzwonie do dentysty umawiam sie na jutro na czyszczenie i sprawdzenie uzebienia mego. 12:30 wyjezdzamy z Olkiem po Maye po drodze zahaczamy o Fresh Market - kupuje tam owoce, warzywa, wedliny i sery. O 1:30 Maya wychodzi ze szkoly, rozmawiam ze znajomymi rodzicami, dajemy dzieciom troche czasu zeby sie razem pobawily na lace przed szkola, bo sa w roznych klasach.  Ze szkoly jade z dziecmi do Costco (cos jak Selgros w Polsce) robimy razem duze zakupy. Wracamy do domu po 3-ciej. Dzieci leca sie bawic, ogladaja bajeczke, ja rozpakowywuje samochod, ukladam zakupy, przekladam pranie do suszarki. 4:00 zaczynam robic obiad - kurczak z grzybami i serem gorgonzola. W miedzyczasie z piec razy interweniuje zeby dzieci mi sie nie pozabijaly nawzajem. Robie im picie, zwracam uwage zeby nie wlazily na sofe, lece z Olusiem do lazienki na siusianie itd. Co dziesiec minut tlumacze ktoremus, ze za chwile bedzie obiad wiec nie moga teraz lizaka, cukierka, mleka, pretzelkow, chipsow itd. O 5tej wolam towarzystwo na obiad, Wiesiu wynurza sie z lazienki. Podczas posilku prosimy, nalegamy az w koncu kazemy dzieciom ladnie siedziec i zjesc to,  co maja na talerzu, bo zazwyczaj w tym momencie musza koniecznie cos obejrzec, albo zaczac grac na komputerze, rysowac albo skakac wokol stolu, mimo, ze nie mogly doczekac sie zarcia. Po obiedzie robie sobie przerwe na kawe i jakis artykul w gazecie albo jakis probram w tv, ktory mi sie nagral wczesniej. Wiesiu bawi sie dzieciarami. Kolo 6stej zabieram sie za zmywanie naczyn po czym sciagam Maye na odrabianie lekcji. O 7mej zaczynamy kapanie, najpierw Olus, pozniej Maya. Po kapaniu, sprzatanie, mala kolacyjka - zazwyczaj platki z mlekiem. Kolo 8mej zwijamy Olusia na czytanie, Maye o 8:30 najpozniej - Maya ma czytac sama codziennie.  O 9:00 robie dla siebie i Wiesia salatke owocowa, siadamy przed telewizorem ogladamy Bachelor, wlasciwie powinnam napisac nabijamy sie z tego programu:) Wiesiu konczy cos na laptopie z pracy, ja oczywiscie skladam wysuszone pranie. 10:30 szykujemy sie do spania.
I po poniedzialku.